Bajka

Część pierwsza: Wybór rycerza

Pogoda na wyjazd była cudowna, słońce grzało, wiaterek powiewał, motylki fruwały, a dr Szuwarek swoim zwyczajem rozczulał się nad każdym mchem. I tak poznaliśmy słodziaka o nazwie Tortula ruralis, co natychmiast zaowocowało ciągiem przyczynowo-skutkowym, czyli rozmowami o seksie. No ok, i tak by się pojawiły, ale jak się ma do tego Tortulę, zatem coś zbliżonego do tortur i tortilli w jednym, w dodatku jeszcze ruralis, czyli niejako przy rurze… Sami powiedzcie.

Część druga: Pokonywanie smoka

Seks skłonił jednakowoż doktora do dyplomatycznego oświecenia nas, iż dawne to dzieje, gdy Dziewicza Góra nam przysługiwała i dlatego ją ominiemy. Weszliśmy w las, który okazał się być borem mieszanym, przy czym bezlitośnie zweryfikowano nasz pogląd, jakoby bór był lasem ciemnym, ponurym i pełnym wilkołaków. Ale mimo rozczarowania dzielnie maszerowaliśmy dalej.

Część trzecia: Uratowanie królewny

Ekstazy doczekaliśmy się w lesie, w którym wszystko kwitło. Normalnie żałowałam, że nie mam oczu na plecach i rękach, tak było pięknie! Poza tym w-i-a-r-a dostrzegła padalca, który uprzejmie poczekał, aż zgromadzi się wokół niego tłum paparazzi, i pozwolił uwiecznić jego akty z każdej możliwej strony, a następnie nawet dał się pogłaskać!

Część czwarta: I żyli długo i szczęśliwie…

I oczywiście wtedy bajka się skończyła, podobnie jak moje buty, albowiem weszliśmy w co? W wykrakane przeze mnie w poprzednim poście MOKRADŁA! Jakoś tak wlewanie się zimnego rozcieńczonego błotka górą do butów i pluski przy każdym kroku nie przypadły mi do gustu, dzięki czemu przestały mnie obchodzić nawet najpiękniejsze katarzynki ondulowane czy też szczyry vel szczury, nie mówiąc o skrzypach, które wyglądały, jakby miały wysypkę na głowie, i rozsiewały się przy każdym dotyku, co wzbudzało niemiłe skojarzenie z penisem patologicznie chorym na głownię pylącą… Z odrętwienia wydobyło mnie dopiero radosne wyznanie Starosty, iż znalazł jajko, w dodatku niebieskie. I wyobraźcie sobie, nie dość, że tylko jedno miał, to jeszcze je głupol zostawił! Ciekawa jestem, co los na to, bo zmarnowane okazje zawsze się mszczą.

Całość przypieczętowały mrówki, w które wdepnęliśmy jak jeden mąż, a których nie widział nikt prócz mnie, czołowej mrówkofobki, w związku z czym przemierzałam las w monodramatycznych pląsach i z wysublimowanymi efektami dźwiękowymi. Wyszło też na jaw, iż powinnam się zwijać z Polski czym prędzej, bo mi się coraz wcześniej alergia zaczyna :/

Część piąta: … aż do końca swoich dni

Wreszcie jednak po licznych burzach, zawirowaniach, zwątpieniach i odłączeniu się części gromady wrócił spokój oraz doczekaliśmy się bohaterki dnia – przeuroczej kozy, która na prośbę o pozowanie do zdjęć podrapała się z namysłem za uchem, ukucnęła i zrobiła siku. Tak na pogodny kres podróży.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *