Pierwsze, co mi się w Grecji rzuciło w oczy, to świetnie zrobione metro. Jest bardzo rozległe, dobrze oznakowane i jeździ co 3 minuty na każdej linii; tych zaś jest 3 – czerwona, niebieska i zielona, każda na innym poziomie. Jak wszędzie można się pomylić, ale z błędu wyprowadzają w prosty sposób chociażby kolory krzesełek. Na czerwonej linii są one czerwone itd. Poza tym wszędzie widnieją napisy w języku greckim i angielskim, a przy każdym zamknięciu drzwi w metrze przez głośniki leci informacja, że następna stacja jest taka i taka, ewentualnie że stamtąd można się przesiąść na tramwaj itd., co powtarza się również tuż przed otwarciem drzwi. Najfajniejsze jednak, że na peronach widnieją rozmaite smaczki typu płaskorzeźby, malunki lub też nawet w miejscach przesiadkowych całe wystawy niczym z muzeum. Aczkolwiek najbardziej w pamięci utkwiła mi najbrzydsza i najstarsza stacja, wyglądająca jak kibel, wyłożona żółtymi kafelkami pasującymi do nazwy: Omonia. Jednoznacznie skojarzenie z omocznią przylgnęło i inaczej już na to nie mówiłam 😉
Co ciekawe, wszyscy tam grzecznie kasują bilety, chociaż nikt jeszcze nie dostąpił zaszczytu spotkania z kontrolerem. Taki uczciwy kraj
Zresztą uczciwość przejawia się także podczas podróży. Mało tam ponoć kradzieży. Są do tego stopnia honorowi, że nie ma takich zwykłych jak u nas żebraków. Owszem, zbierają pieniądze, ale nie na zasadzie dania za Bóg zapłać, a raczej wymiany. Np. kupują długopisy albo chusteczki jednorazowe i potem je sprzedają w metrze.
Oprócz metra istnieje też tramwaj, uwożący np. nad morze; autobusy, które grzęzną w korku i w dodatku, jak to mówią – „jak nie pomachasz, to ci nie stanie” ;), trolejbusy, taxi i fokle co tylko dusza zapragnie. Bardzo dużo się widuje motorów, zresztą trudno się dziwić, to chyba najszybszy po metrze środek transportu. Pod jeden nieomal wlazłam, to wiem 😉 Oprócz tego mnóstwo trójkołowych pseudosamochodzików z celofanowymi oknami. Słowem kraj wybitnie nastawiony na ciepło i słońce.
Spodobała mi się tam również zabudowa. Owszem, Ateny to w sumie blokowisko, bez jakichkolwiek zabytkowych kamieniczek i zbytniego przepychu budowlanego, ale za to wszystko jest jasne (chociaż brudne – lecz z daleka nie widać ;)), dzięki czemu człowiek czuje się bez przerwy jak na wakacjach i fokle jakoś tak podniesiony na duchu; poza tym pełno zieleni zwieszającej się z balkonów, ogrody na tarasach i dachach… Zimą to prawdziwy raj, dla biologa i nie tylko. Nawet gdy spadnie śnieg 😉