Słowa same się pchają pod palce, oczywiście zupełnie nie wtedy, kiedy trzeba. Teraz np. powinnam właśnie w prozaicznej czasoprzestrzeni czytać notatki (tak, czytać, bo dobrotliwa przypadłość nauki omija mnie już szerokim łukiem, mózg wchłania tylko własne przemyślenia, nie dając nic w zamian w dodatku), potem rozebrać się po cichu i wślizgnąć pod prysznic, by wypieścić sama siebie, w ciągłej tęsknocie za tym, by robił to wreszcie ktoś inny…
Ale to za chwilę. Teraz spojrzę w lustro… Jestem dzisiaj pełna autouwielbienia. Dla swej urody, która zwykle jest tak chwiejna, że tym drobnym wyskokiem formy cieszę się nadzwyczajnie, dla mych tasiemek mózgowych, które owszem, są inkrustowane fochami i fanaberiami, ale przecież mi wolno! Kobieca kobiecość, kocham ten stan. Uwiodłabym teraz każdego, i to jednym palcem, jednym gestem odgarniającym włosy.
I kocham absurdalne opowieści oraz absurdalne rozmowy na absurdalne tematy. Dla mnie absurd to kwintesencja seksu. Bo gdzie indziej, jak nie w absurdzie właśnie ujawnia się najczystszej próby inteligencja? Czymże zaś innym jest inteligencja, jak nie seksem upostaciowionym i wyuzdanie świadomym? I odwrotnie, seksapil też uosabia inteligencję… Kiedy towarzysz mój (a nawet i towarzyszka, bo dobra rozmowa zawsze ma w sobie coś podniecającego, nieważne z jaką płcią) zarzuca absurdem – jestem zdobyta. Ale ostrożnie, bo wymagam przestrzegania wielu zasad. Zasad, które wyczuwam zmysłem odrębnym, jedynym i mnie tylko właściwym. Osobistą oceną ludzi, może i trącącą stereotypami, własnymi uprzedzeniami, ale tak to już jest, że sposób patrzenia jest subiektywny zawsze, po wsze czasy. W każdej materii.
Klasa zaś ma to do siebie, że nawet przy bzdurach się wybroni. Bo można uprawiać je prostacko, a można i tak, że bez wysiłku dostrzega się inteligencję. A że inteligencja to seks…
_____
Jest we mnie pełno iskrzącego erotyzmu. Tu, teraz. Stanęłabym przed Tobą ubrana w sukienkę, z włosami upiętymi w kok niedbały, z pończochami czarnymi i szpilkami połyskującymi przy zginaniu nóg podczas obdarowującego tańca, które kusiłyby Cię tak, jak mnie kusi Twój zapach. W świetle ciepłym, delikatnym majaczyłyby moje leniwe ruchy bioder, kołyszące się w takt muzyki, tej własnej, prosto z ciała. Ujrzałbyś, jak drgają mi palce, jak wygrywają melodię najpierw na mojej szyi, potem piersi, a potem brzuchu… Czujesz? Widzisz? Smakujesz?
Chcesz?