Bilans świąt (tak, wiem, że jeszcze trwają):
– ciepło mi Co akurat nie jest niczym szczególnym, ale nie zmienia faktu, że to prawda;
– muszę się zważyć, bo chyba przytyłam! :)))))))))))))))
– obejrzałam Piratów w tv i się uśmiałam z polskiego tłumaczenia;
– pożyczyłam wreszcie dalsze części smooth jazzu, mam nowego Pratchetta do kolekcji i jestem w niebie;
– w związku z tym, że przytyłam, jestem w niebie bynajmniej nie jako terrorystka. Porzuciłam zatem (do pojutrza, rzecz jasna) szataństwo na rzecz anielstwa;
– słownik firefoxa powiedział mi, że nie istnieje takie słowo jak „szataństwo”, podobnie jak nie istnieje słowo „firefox”, hmmm…
– od jutra paraduję z futrzaną mufką (oby była ze sztucznego futra, bo wystarczy mi wyrzutów sumienia z powodu kożucha);
– dostałam żabę z Ikei :))) Która ma rozpinane na zamek usta :))) Kryjące w swym wnętrzu potężny jęzor :))) Gdzie enzymy rozpuszczają wyszywaną muchę :))) I mój tatko właśnie odpiął te usta ze słowami: „No, przeleć się, muszko” 😀 Cholera, kolejny rozwydrzony zwierzak mi urasta. Właściwie dwa, bo nie dość że mucha, to jeszcze żaba, którą dzisiaj byłam uprzejma okrywać kołderką i trzymać za łapkę podczas snu;
– żółw nic nie powiedział, nawet dolną krzyżową, chociaż zjadł porcję godną świąt;
– siostrzenica dostała full zabawek i była w amoku, w związku z czym Wigilia przebiegła nader zabawnie, zwłaszcza gdy moja mama zaczęła małą kusić słowami: „Chodź, puszczę Ci bąka”… Na szczęście bąka w sensie zabawki… – chyba 😉
– byłam na mszy!!!!! No. Zawsze chodzę w święta, takie zboczenie 😉 Ale tym razem dwukrotnie się pomyliłam w modlitwach, w tym raz nawet w „Ojcze nasz” (cóż, organ nieużywany zanika itd.), dodatkowo prawie się poryczałam ze wzruszenia, kiedy jakiś chrzczony właśnie bachorek zaczął rozdzierająco lamentować. (??? Czyżby instynkt mi się włączył? Jezu…) Aha, no i śpiewałam kolędy pełną piersią. Wiadomo dlaczego. Bo przytyłam, haha. Może i nie widać, jednak tak się czuję, więc powiedzmy, że są te moje mandaryneczki ciut pełniejsze;
– jutro (w sumie dzisiaj) wstaję o 7, ponieważ potem mamy dużo zajęć, zatem rodzina idzie do kościoła na 8, a ja chcę znowu pośpiewać, póki mam czym, czyli też się muszę zwlec (dziwne jakieś to zdanie mi wyszło, ale niech zostanie);
– i na końcu – gdybym się już nie pojawiła, to znaczy, że zeżarł mnie ten durny pies wujka. Ale spoko, w czyśćcu z pewnością przeistoczę się z powrotem w Szatanicę, więc o charakter ewentualnego straszenia nie musicie się obawiać.
Kur**, sąsiedzi mają gości… Bodaj sczeźli!