Dzisiaj jakoś nie mam serca do niczego. Niby nic się nie stało, no bo czy do wielkich zdarzeń można zaliczyć, że mam doła na tle związkowym? Albo że mi zimno i cierpię na okres i katar? Albo że zostałam zjebana za to, iż moja siostrzenica się PRAWIE wywaliła pod moją opieką? Albo że mamie nie udało się ciasto i w związku z tym musiała wszystkim zepsuć humor? Albo że samochód nie odpala i nie ma kasy na naprawę? Albo że mam jutro koło, w związku z czym siedzę nad tymi notatkami i oczywiście rozpamiętuję dół związkowy?
Nienawidzę być od rana w domu. Wolę latać jak kot z pęcherzem po całym mieście niż siedzieć tu, gdzie nie mam siły się za nic zabrać, za to ochotę tylko spać albo siedzieć przed kompem, byleby to zimne, obnażające światło dzienne zamieniło się wreszcie w ciepłą, przytulną ciemność, w której już nie jest tak strasznie.
Marnotrawstwo sekund, minut, godzin. Życia.
Chwilami coś mnie przygniata do ziemi, nawet bez specjalnego powodu. Tak po prostu.