… lub coś równie apetycznego. Mało ważne zresztą, na co, byleby:
– nie waliło mi basami z jakiejś durnej muzy o późnych godzinach nocnych i wczesnych rannych
– nie miewało gości o godzinach powyżej, a w każdym razie nie miewało takich, którzy ględzą moim zdaniem stanowczo za głośno, tak że rozumiem każde ich słowo, a nawet jak nie rozumiem, to i tak słyszę, że są (i słowa, i goście też), co wystarczy, żeby mnie zalała krew;
– nie włączało na full głośników, bo nawet jak nie gra ta pieprzona muza, to słyszę np. dźwięk dostępności gg i zawsze mam ochotę przegryźć kable, co zapewne nie byłoby dobre dla moich zębów;
– znajdywało sobie znajomych o wyższym IQ (no bo trzeba mieć chyba inteligencję bliską zeru, żeby nie wiedzieć, iż jak się zadzwoni 15 razy z rzędu do drzwi i nikt nie otwiera, to znaczy, że już nie otworzy. Ale nie, lepiej o 6 rano przyciskać dzwonek pół godziny, fajna rozrywka przecież);
– nie robiło o godzinie bliskiej północy jakiegoś żarcia, które nosi znamiona spalenizny, tak że podrywam się cała, żeby sprawdzić, czy to u mnie przypadkiem się coś nie fajczy;
– nie miało dzieci uważających się za utalentowane muzycznie, czyli żeby nie grały na gitarze (nie „grały”, znaczy, bo to jest ciągle w kółko ten sam chwyt, takie mam wrażenie, a że słuch mam dobry, to raczej się nie mylę) i nie wyły przy tym jak smutny pies do księżyca;
– nie robiło remontów idealnie na moją sesję, i to nie byle jakich remontów, bo np. zdzierania płytek z łazienki lub czegoś równie relaksującego;
– nie paliło w windzie;
– nie zostawiało sików psa w windzie;
– nie miało psa! bo biedne zwierzę tylko tęskni i wyje, dając zły przykład dzieciom z gitarą;
– nie przywoływało tychże na obiad bez wychodzenia z domu, czyli z 11 piętra, czyli – nad moją głową;
– nie rzucało kurwami za, dajmy na to, przewinę w postaci zostawienia zabawek na stole zamiast w pudełku;
– nie uprawiało seksu na łóżku z zepsutymi sprężynami (a najlepiej nie uprawiało w ogóle, bo na samą myśl odczuwam dyskomfort wszelaki, ohyda!);
– i jeszcze żeby wyglądało znośnie, gdyż niedobrze mi się robi na widok tego cymbała z dołu o wybałuszonych oczkach i nogach tak krzywych, że pies z budą by mu między nimi przeszedł. Ja wiem, że za wygląd nikt nic nie może i że to nie ma nic do rzeczy, ale jak już szaleć, to szaleć, zresztą ja tego kolesia tak nienawidzę, że nie mam litości dla niczego z nim związanego.
Najchętniej bym ukochanym sąsiadom roztrzaskała łby o ścianę i zawiązała na supły języki. Oczywiście mówię o wersji mocno ugładzonej.
W tej sytuacji rzecznik mojego zdrowia psychicznego oświadczył mi dzisiaj, że taki spleśniały ser byłby zamiennikiem prosto z raju, wybawieniem wręcz. Ani to hałaśliwe, ani rzucające się w oczy, jedynie zapachem ewentualnie mogłoby konkurować z tą spalenizną (no nie można mieć wszystkiego, wiem). A ileż mniej nerwów.
O rany, ja to mam ale wymagania, doprawdy.