Grajkowie w tramwajach plus inne atrakcje dnia

Dzisiejszy dzień obfitował, a właściwie obfituje, bo jeszcze się nie skończył, we wrażenia. Na dobry początek pomyliłam godziny i spałam sobie spokojnie do 9, myśląc, że będę mieć jeszcze godzinkę na naukę, po czym uświadomiłam sobie, iż niestety 9 to nie 8, więc z nauki nici.
Potem biegłam na tramwaj, który powinien jechac o 10.09, ale postanowił widać wprowadzić urozmaicenie i z pętli, gdzie wsiadam, odjechał dwie minuty za wcześnie, więc wkurzyłam się nieziemsko, bo oczywiście zwiał i musiałam jechać z przesiadką, czego wielce nie lubię. W dziewiątce w ramach dobitki wystąpiła jakaś panienka z akordeonem, czy co to tam było, i zaczęła rzępolić okrutnie, przechadzając się po tramwaju i nadstawiając puszkę. Moja muzykalna jakby nie było dusza już cierpiała katusze, gdy dziewczę dodatkowo zbliżyło się, stanęło koło mnie i grało dłuższą chwilę, ponieważ jakaś kobieta siedząca przede mną szperała w siatce i wszystko wskazywało na to, że w poszukiwaniu drobych. Po czym surprise! pani wyciągnęłą klucze, na własny użytek oczywiście, i oddaliła się w kierunku drzwi, a ja siedziałam z uchem na wysokości wydawania dźwięków przez instrument i umierałam. Jezu!!! Nienawidzę grajków w tramwajach! Hałaśliwi i fałszujący, zarzynający klasyczne melodie, wkurzający swym natręctwem i dodatkowo wpędzający w poczucie winy, że nic im nie chcemy dać za wątpliwą przyjemność. Ciekawe jednak, że ludzie częściej dają im niż „zwykłym” żebrakom. Ja tam nie daję nikomu… A jeśli już, to na pewno chętniej komuś, kto gra fajnie na ulicy. W tramwaju (i innych środkach transportu oczywiście też) tego nie cierpię, równie mocno jak rozpowszechniającego się ostatnio zjawiska, mianowicie puszczania sobie z telefonów komórkowych melodyjek, filmików z imprezek czy innego szajsu. I wszyscy chcąc nie chcąc (raczej to drugie) muszą słuchać. No szlag mnie wtedy trafia na miejscu, na szczęście nie tylko mnie, byłam świadkiem, jak kierowca wrzasnął raz na cały autobus do dwóch panienek, żeby przyciszyły te pseudomuzykę :)
To nie koniec spotkań z grajkami. Wracałyśmy już do domu z w-i-a-r-ą, gdy do naszego tramwaju kto wszedł? Oczywiście panienka z akordeonem, ta sama! Plus klon w postaci drugiej, nieco ładniejszej panienki, również z akordeonem. Dzisiaj chyba mieli jakiś dzień nienawiści do ludzi, bo pojawiali się wszędzie, w-i-a-r-a też już raz dziś doświadczyła tej boleści, a tu powtórka z rozrywki… A może to specjalnie dla nas? Jeśli tak, to naprawdę NIE polecam się na przyszłość.
Wreszcie wysiadły, pojechałam dalej i kogo zobaczyłam na przystanku? Tym razem dwóch chłoptasi z akordeonami 😀 Na szczęście jechali w drugą stronę, co za ulga, aż mi przemknęła sadystyczna myśl, że chociaż raz ktoś inny pocierpi 😉
Innego rodzaju atrakcją było koło z dendry, a najpierw nauka, bo jak już pisałam, nie mogłyśmy oznaczyć jesionów i bzów, prawie się pobiłyśmy przy tym wszystkim. Wspólnymi siłami w końcu jakoś do tego doszłyśmy, po czym tuż przed kołem postanowiłyśmy się upewnić. Okazało się, że nasz jesion był bzem koralowym, i vice wersa :) Zdolne jesteśmy… W dodatku na kole wszyscy mieli czeremchę, która była tak zjedzona przez robale, że ciężko było w ogóle cokolwiek rozpoznać. A mój klon zamieszkiwały mszyce, które w trakcie sprawdzianu zaczęły mi się rozłazić po stole. Oblecha :)
Teraz zaś przybyłam do domu i widzę, że kurka wodna mój wczorajszy post się nie opublikował. Onet był wczoraj dla mnie wybitnie niełaskawy…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *