Śpi. Jest taki cichutki. Taki kochany. Nie lubi pieszczot. Gdy go głaszczę po skorupce, oburza się, prycha i odwraca w inną stronę. Ale czasem kładę go na kanapie i patrzę mu w oczka. Kiedy przechylam głowę, widzę, jak wodzi nimi za mną. Miewa minki. Czasem zmruży oczy, co oznacza, że jest zły (albo ma za duży kawałek jedzenia w gardle ;)). A innym razem jest wesoły, pogodny, zaciekawiony, z wesołymi ognikami w ślepkach.
Latem, gdy rano gromadzimy się w kuchni, by przygotować sobie jedzenie, cichy stuk pazurków po podłodze zawiadamia nas, że Dyzio też ma chrapkę na coś pysznego (m.in. dlatego staram się, by u mnie nie nocował – bo jak wyłazi rankiem z kąta, to cholery można dostać od tego jego stukania, a zanim się przeczłapie przez pokój, mijają cenne minuty mojego snu. Wprawdzie łazi szybko, co jednak nie oznacza, że nie lubi się pozastanawiać nad celem podróży, rzecz jasna już w jej trakcie). Gdy nie reagujemy na jego kroki, zwyczajnie wchodzi nam na stopy Kiedy tylko zaczynamy się kręcić wokół kuchenki, lata za nami jak zwariowany, w którą tylko stronę byśmy się nie zwrócili. Czeka. Dajemy mu jeść na gazecie, bo on czasem je i sika jednocześnie 😉 (niestety za rzadko, by można to nazwać wytresowaniem ;)) Więc gdy rzucimy gazetę na podłogę, od razu odwraca się ku temu miejscu i najnormalniej w świecie BIEGNIE. To nie jest chód, to bieg, naprawdę. Niekiedy macha do tego ogonkiem, w dodatku nogi mu się rozjeżdżają na płytkach 😀 Aż w końcu dopada żarcia jak sęp padlinę.
Ma średnio urozmaicone menu. Jest wegetarianinem, więc jada różne warzywka, w tym sałatę, mniszek, rozmaite chwaściory (doskonałe zwierzę ogrodowe), makarony, jajka, owoce, szpinak. A gdy na tapecie jest coś czerwonego…
No bo jakiż inny kolor miałby być jego ulubionym??? Moja krew 😉 Ale to nie tylko on tak ma. Pokazywali w tv, jak jeden żółw wypuszczony na dwór latał za każdą kobietą, która miała pomalowane na czerwono paznokcie u nóg, bo myślał, że to jego przysmak 😀
Wszystkie pomidory, truskawki, maliny to coś, czym Dyziulek opycha się bezkarnie i w sezonie nie chce zupełnie jeść nic innego. A ile razy się zdarza, że gdy skończy mu się żarełko na gazecie, na której jest jakiś napis w tym kolorze, to schyla się ostatkiem sił, by tylko dosięgnąć tego napisu, sądząc, że to kolejny kąsek… Ubaw po pachy. Raz nawet dorwał czerwoną klamerkę i usiłował ją pogryźć 😉 Łakomczuch mały.
Zimą natomiast włącza mu się tryb pt. „książę”. Czyli żeby go nakarmić, trzeba klęknąć przy nim, od czasu do czasu go szturchać i podtykać mu żarło pod nos, a kiedy po wielu próbach odejścia lub zaśnięcia wreszcie zdecyduje się powąchać czy wręcz otworzyć pysk – trzeba mu to jedzenie zwyczajnie wepchnąć, bo już samo poruszenie szczęką to dla niego zbytnie marnotrawstwo energii. Jak mu się postawi wszystko pod nosem, ale nie wpycha, to nie zje ;P