Mieć łzy szczęścia w oczach na widok śniegu?
Uwielbiam ten puch cichutko spadający z nieba i głaszczący miękko ziemię, która mówi, że jeszcze nie, nie teraz, niech chwilkę poczeka…
Kocham wirujące raz wesoło, innym razem spokojnie płatki – wszystkie różne, a tak cudownie się dopełniające, bez szemrania, bez lęku, że wybrały źle.
Samoistnie.
Patrzę poprzez nie i czuję się jak w cyferkach matrixa, układających świat w spójną całość – może i mnie się poukłada?
…cudowne światło. Niebo jest niewiarygodnie ciepłe, nawet w nocy jasne i wydaje się być na skinienie ręki, blisko, bliziutko… Zgarnąć troszkę dla siebie, niech muśnie mnie swym oddechem i otuli czule, niech odda mi odrobinę swojej wolności, niezależności, niech pozwoli mi wyciągnąć ramiona…
Drzewa potrafią, już to zrobiły.
Czy zachwyt = szczęście? Ostatnio dla mnie – jakoś tak…