Wczoraj musiałam zrobić rzecz straszną. Miałam ją w planach już od dłuższego czasu, ale gdyby rodzice mnie nie przycisnęli, to chyba bym czekała do wiosny. Z biologicznego punktu widzenia byłoby to nawet bardziej wskazane, bo moim skromnym zdaniem jesień to nie jest najwłaściwsza pora roku na tego typu zabiegi; ale cóż, słowo się rzekło, kobyłka u płotu, w związku z czym dnia 28 września, roku pańskiego 2007, o godzinie 18 zabraliśmy się z rodziną za przesadzanie kaktusów i sukulentów.
Może i brzmi dość trywialnie, ale zapewniam – wcale nie jest proste, a to dlatego, że a) moje roślinki to giganty, b) jest ich mnóstwo, c) kłują i d) o 18 zaczyna się ściemniać, a my to robiliśmy na balkonie.
Wtedy jednak o punkcie d) nie myśleliśmy. Założyło się podwójne rękawice i jazda. Na pierwszy ogień poszedł wilczomlecz, który ma 1.40m wysokości i w dodatku wcześniej rósł w symbiozie z opuncją. Jak ktoś nie wie, co to opuncja, to już wyjaśniam: to taki kaktus o płaskiej łodydze i mikroskopijnych cierniach, które wbijają się we wszystko, co tylko je trąci, najchętniej w ludzkie ciało. Przy każdym dotknięciu pozostają w dłoni całe kępy, które przenoszą się z miejsca na miejsce, jak się ich w porę nie wyjmie. Kiedy wlezie coś takiego, trzeba natychmiast przerwać pracę i wydłubać wszystko, co się da, inaczej kłuje tydzień. Ja już jestem przyzwyczajona i wiem, że nawet gdy siedzę spokojnie na łóżku, to w każdej chwili może mi coś wejść, bo one fruwają wraz z firanką, czasem podejrzewam nawet, że może jakoś chytrze się same rozmnażają. W każdym razie osobom o nerwowych ruchach stanowczo tej roślinki nie polecam, zwłaszcza że strasznie szybko rośnie, a co za tym idzie, to łatwo się domyślić.
Koniec dygresji, wracajmy do rzeczy. Jakoś udało nam się rozdzielić wielkoluda i wredziznę, chociaż czy bez szwanku, tego nie wiem. Nie to jednakże w tym momencie było najistotniejsze; uświadomiłam sobie bowiem nagle, że jedno koryto z pewnością nie pomieści całego dobytku i coś pójdzie na odstrzał.
Do teraz serce mi krwawi na myśl, jak okrutnie się obeszłam z moimi wiernymi towarzyszami tylu lat życia. Część oczywiście chorowała, część rosła nieładnie, ale niektóre mama zgładziła wyłącznie z powodu braku miejsca; mój gorący protest skutkował jedynie propozycją wystawienia ich PRZY ŚMIETNIKU , żeby „ktoś mógł je sobie wziąć”! No nie, dlaczego życie serwuje mi takie dylematy… Jak ktoś chce, to ja chętnie oddam, byle w dobre ręce… Bo teraz czuję się tak, jakbym zdradziła najlepszego przyjaciela
Gdy już podjęłam smutną decyzję i wytypowałam, które do czego się nadają, spostrzegliśmy, że coraz mniej widzimy. Tata wysunął nam przez okno lampę, ale i tak działaliśmy praktycznie po omacku, bo uparcie jakoś tak się ustawialiśmy tyłem do światła. W ten oto sposób co chwilę ktoś właził w doniczkę, ja jedną sadzonkę posadziłam do góry nogami (na szczęście to zauważyłam, bo chyba nie miałaby szans), a mama usiadła na cierniu.
A potem trzeba było to wszystko jeszcze posprzątać…
I niech mi ktoś teraz spróbuje powiedzieć, że nie uprawiam sportów ekstremalnych!
Szkoda, że mieszkam tak daleko od Poznania bo chętnie przygarnęłabym Twoich porzuconych przyjaciół. Komp już sprawny?
Niestety wysłać się ich za bardzo nie da 😉 Komp wciąż pauzuje, nie wiem nawet, co się z nim dzieje :/ Wkurzona jestem na maxa.
ekstremalnie ekstremalnie! podziwiam;-)
Hihi 😉 Było ciężko, ale się opłaciło, bo wyglądają teraz fajnie (mam nadzieję, że nie zdechną od tego przesadzania ;)).
e tam, świeża ziemia wyjdzie im tylko na zdrowie;d
Tylko że ja je troszkę oskubałam z korzeni 😉 Ale liczę na to, że to twarde bestie 😉
hehe, a skąd tyle kaktusów itp w domu się wam wzięło? ;-p Ale fakt – extreme..!;)
Ludzie się podowiadywali, że lubię, i mi przynosili takie malutkie, tycie… No i mam, urosły potworki i jeszcze się rozmnażają 😉 Gdybym miała większe mieszkanie…
Skutecznie poprawiasz mi humorek Wracaj już, bo nie ma Cię i nie ma. SKANDAL!!! :*
To się cieszę I zgadzam absolutnie, że skandal, grrrrrrrrrrrrrrrr!
powiem tylko- łooooooo boziu!
No, ale jednak to łatwiejsze niż jazda na nartach 😉
hmm… chyba wolę jazdę na nartach, niż igiełki fruwające i wbijające się w ciało… chyba jest nawet łatwiejsza, choć nie wymaga miłości;) ja tez nie moge się rozstać z niczym co dla mnie ważne, najpierw chowam po szufladach, piwnicach, potem tracę z oczu, czuję mniej i zamkniętymi oczami rozdaję, albo wyrzucam… też myśląc, że może komus się przyda;)extrema, to fakt, ty chyba masz duży balkon?!podziwiam determinację;)
Ja niestety nie umiem jeździć, 5 lekcji to trochę za mało 😉 A kaktusy przesadzać już umiem, więc wybór jest prosty hihi. Balkon, owszem, dość duży, ale i tak kotłowaliśmy się nieprzeciętnie 😉
mnie nauczył tato kiedy byłam smarkiem i do dziś idzie mi to dobrze choć juz mniej okazji..u mnie jest na odwrót, nie rozumiem sie z kwiatuszkami doniczkowymi, nie mam pojęcia kiedy przesadzać itd na parapecie mam tylko te mało kłopotliwe;) ale drzewko bonsai żyje!!!buźki;)
Zazdroszczę, mnie właśnie nikt nie nauczył, a szkoda wielka… A bonsai żyć będzie, pytanie tylko, co to za życie 😉 Chociaż drzewka chyba nie lubią być formowane, więc dla niego to sama radość, tak więc nie masz się co obawiać, tylko nie zapomnij podlewać
hm mowisz, że nawet jak siedzisz spokojnie na lozku w kazdej chwili cos ci moze wejsc?;))
Niestety na ogół nie tam, gdzie bym chciała ;P
hahaha a o tym nie pomyślałam;))