Kiedy przychodzi koniec związku, to tak, jakby zatrzymał się świat. Czasem czuje się ulgę, ale zwykle po prostu okropny żal.
Pierwsza faza to czas flaka. Człowiek jest oszołomiony, zaryczany, działa w zwolnionym tempie, najchętniej gapi się w sufit.
Zaraz po tym następuje faza odruchu – czyli palce same chcą wysyłać smsa na dzień dobry i na dobranoc; mimo woli gapimy się w telefon, bo a nuż… Rozglądamy się na ulicy, szukamy pretekstu do spotkania…
Później nawiedza faza koszmarnej tęsknoty; ta zwykle trwa najdłużej i najczęściej daje o sobie znać. I jest najbogatsza w rozliczne błędy, pomyłki, oznaki obłędu.
Na szarym końcu człapie faza przyzwyczajenia. Zdarza się, że przeplata się z poprzednią, ale coraz więcej jest pracy, coraz mniej czasu na myślenie, coraz bardziej zaciera się w pamięci ukochana twarz…
Czasem jednak wszystko to jest przemieszane. Czegoś nie doświadczamy, coś innego ciągnie się latami.
Co uniwersalnego można by powiedzieć?
Niezależnie od etapu, trzeba mieć klasę. Nawet gdy serce pęka, dusza wyje, a ciało zapomina, jak się śpi i jak żyje. Trzeba zachować honor, dumę. Walczyć, dopóki jest o co, i wiedzieć, kiedy przestać. Nie zadręczać byłego partnera, nie manipulować, nie wzbudzać poczucia winy. Jak już osiągać dno, to chociaż nie w jego obecności. Nigdy.
A potem uważać, żeby, próbując jakoś upchnąć ból pomiędzy nawał zajęć, nie przedobrzyć.
Rzecz bowiem cała w tym, aby nie robić nic na siłę, wbrew sobie. Wypełniać czas w sensie działać nie w celu gorączkowego zapychania pustki, tylko by mieć z tego jakąś radość. I by kogoś po drodze nie skrzywdzić.
Rozstanie to zawsze czas próby – tego, kim naprawdę jesteśmy i kim być chcemy; tego, ile potrafimy znieść i w jakim stylu. To też taki moment, gdy człowiek ze strachu przed samotnością miota się we wszystkie kierunki w nadziei, że któryś okaże się tym właściwym. Tymczasem trzeba chyba postawić na luz. ZEN i te sprawy 😉 Niech wszystko rozwija się po swojemu i leniwie.
Oczywiście szczęściu należy dopomóc; ale tylko troszkę, ponieważ na ogół gdy się czegoś zbyt gorliwie szuka, to się nie znajduje – najciemniej jest zawsze pod latarnią 😉
Trzeba poddać się losowi i po prostu być. Dać sobie czas na rozpacz, na umartwianie się, na masochistyczne rozpamiętywanie. A potem powoli zacząć dostrzegać świat wokół. Bywa paskudny, ale czasem potrafi też przecież zgotować szczyptę radości.
I najważniejsze – ROZPIESZCZAĆ SIĘ! Bo, jak powiedziała jedna polska aktorka – tylko ze sobą przebywamy 24h/dobę, więc to dla siebie przede wszystkim powinniśmy być jak najlepsi.
Niech się stanie!