Rozstanie prawdę ci powie – o tobie…

Kiedy przychodzi koniec związku, to tak, jakby zatrzymał się świat. Czasem czuje się ulgę, ale zwykle po prostu okropny żal.

Pierwsza faza to czas flaka. Człowiek jest oszołomiony, zaryczany, działa w zwolnionym tempie, najchętniej gapi się w sufit.
Zaraz po tym następuje faza odruchu – czyli palce same chcą wysyłać smsa na dzień dobry i na dobranoc; mimo woli gapimy się w telefon, bo a nuż… Rozglądamy się na ulicy, szukamy pretekstu do spotkania…
Później nawiedza faza koszmarnej tęsknoty; ta zwykle trwa najdłużej i najczęściej daje o sobie znać. I jest najbogatsza w rozliczne błędy, pomyłki, oznaki obłędu.
Na szarym końcu człapie faza przyzwyczajenia. Zdarza się, że przeplata się z poprzednią, ale coraz więcej jest pracy, coraz mniej czasu na myślenie, coraz bardziej zaciera się w pamięci ukochana twarz…

Czasem jednak wszystko to jest przemieszane. Czegoś nie doświadczamy, coś innego ciągnie się latami.
Co uniwersalnego można by powiedzieć?

Niezależnie od etapu, trzeba mieć klasę. Nawet gdy serce pęka, dusza wyje, a ciało zapomina, jak się śpi i jak żyje. Trzeba zachować honor, dumę. Walczyć, dopóki jest o co, i wiedzieć, kiedy przestać. Nie zadręczać byłego partnera, nie manipulować, nie wzbudzać poczucia winy. Jak już osiągać dno, to chociaż nie w jego obecności. Nigdy.

A potem uważać, żeby, próbując jakoś upchnąć ból pomiędzy nawał zajęć, nie przedobrzyć.
Rzecz bowiem cała w tym, aby nie robić nic na siłę, wbrew sobie. Wypełniać czas w sensie działać nie w celu gorączkowego zapychania pustki, tylko by mieć z tego jakąś radość. I by kogoś po drodze nie skrzywdzić.

Rozstanie to zawsze czas próby – tego, kim naprawdę jesteśmy i kim być chcemy; tego, ile potrafimy znieść i w jakim stylu. To też taki moment, gdy człowiek ze strachu przed samotnością miota się we wszystkie kierunki w nadziei, że któryś okaże się tym właściwym. Tymczasem trzeba chyba postawić na luz. ZEN i te sprawy 😉 Niech wszystko rozwija się po swojemu i leniwie.
Oczywiście szczęściu należy dopomóc; ale tylko troszkę, ponieważ na ogół gdy się czegoś zbyt gorliwie szuka, to się nie znajduje – najciemniej jest zawsze pod latarnią 😉
Trzeba poddać się losowi i po prostu być. Dać sobie czas na rozpacz, na umartwianie się, na masochistyczne rozpamiętywanie. A potem powoli zacząć dostrzegać świat wokół. Bywa paskudny, ale czasem potrafi też przecież zgotować szczyptę radości.
I najważniejsze – ROZPIESZCZAĆ SIĘ! Bo, jak powiedziała jedna polska aktorka – tylko ze sobą przebywamy 24h/dobę, więc to dla siebie przede wszystkim powinniśmy być jak najlepsi.

Niech się stanie!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

103 odpowiedzi na „Rozstanie prawdę ci powie – o tobie…

  1. ~sajonara@vp.pl pisze:

    Zgadzam się ze wszystkim co napisałaś, a szczególnie z fragmentem o rozpieszczaniu siebie ;)Przeczytałem kiedyś, że aby móc kogoś naprawdę pokochać trzeba przede wszsytkim kochać siebie. W takim razie kochajmy się, a wszystkim wyjdzie to na zdrowie 😉

  2. ~Katia pisze:

    I ja sie pod tym podpisuje. Przyzylam koszmarne rozstanie. Szczescie w tym, ze niedlugo potem przyszla druga milosc, moze na ta najwazniejsza w zyciu. Ale tamto rozstanie siedzi we mnie do dzis i moge byc z siebie dumna, bo ten, po ktorym plakalam, nawet sie domyslac nie moze, ze zrobilo to na mnie wrazenie. I dobrze :)

    • ~Czerwona pisze:

      Właśnie. O to w tym chodzi. Zachować godność… To jest ten moment, gdy poznajemy, do czego sami jesteśmy zdolni, jak również z kim tak naprawdę byliśmy. Ja mam to szczęście, że rozstanie było ok, bez wielkich scen, oskarżeń; wiadomo, że nerwy i coś tam się powiedziało głupiego, lecz nie mam sobie i jemu nic w tej kwestii do zarzucenia. Ale może to tylko dlatego, że byłam na to przygotowana? Ja zawsze wyczuwam, kiedy się dzieje źle, więc potrafię to jakoś na spokojnie przyjąć. Gdyby spadło jak grom z jasnego nieba, to nie wiem, jak byśmy się zachowali… Buźki!

    • ~UW pisze:

      Ok.A co zrobić jeśli rozstanie następuje po 25 latach,są dzieci które tak bardzo przeżywają nie okazując tego ojcu? A ja ,która mimo wszystko nie może przestać kochac ,choć tez tego juz staram sie nie okazywac i licze ,że przyjdzie po rozum do głowy.Bo tak naprawde ona nie jest jego warta/stała bywalczyni sex internetu rozwalająca rodziny ,nie patrząc na rozpacz własnych dzieci/Wiem ,że go skrzywdzi jak sie nim naciesz i co potem.To koszmar.gościnnie na blogu

  3. ~Małarurka pisze:

    Ktoś powinien napisac podręcznik-sztuka rozstawania się. Ja popełniłam kilka karygodnych błędów ale też mam na swoim koncie rozstanie z klasą i to właśnie z tym facetem który mnie rzucił i na którym mi najbardziej zależało. Natomiast te ziązki, które ja kończyłam to była totalna katastrofa. Cóż człowiek już taki jest, że uczy się na błędach albo i nie. A Ty czerwona w której fazie jesteś?

    • ~Czerwona pisze:

      Bo chyba łatwiej jest być porzucanym niż samemu zrywać…

      • genever@op.pl pisze:

        a nigdy w życiu!!!o wiele łatwiej było mi powiedzieć pierwszej, przepraszam nie damy rady, niż czekać bezwolnie, aż on zaskoczy, że cos jest nie tak. może ich nie kochałam? b. prawdopodobne. nikt jeszcze ze mną nie zerwał. jedyny niegodny czyn na mym nieskazitelnym koncie to zerwanie przez smsa, ale to był taki związek, że nie byłam w stanie zrobic tego oko w oko, taka mała zemsta za cały ból i toksyczność związku… za cały ten syf i poniżenie (jeszcze we mnie siedzi, sorry)stoicki spokój jest mi całkowicie obcy, zen i poddanie się czasowi który ma wyleczyć rany… nie ma szans, ja wtedy szaleję, musze wyszumieć stratę, wypłakac się, nażalić i dopiero wtedy odzyskuję przytomność umysłu, kiedy serce znów pyta: co dalej?wtedy zaczynam od nowa…anuśśś

        • ~Czerwona pisze:

          Szaleć – pewnie! Ale tak, żeby on o tym nie wiedział 😉 Albo żeby nawet wiedział, ale nie stwierdzał naocznie. A co do zrywania… Ja jednak tego nie potrafię. Tylko raz mi się zdarzyło i było mi paskudnie źle. Często mnie to wkurzało, że nie potrafię, ale taka już miętka jestem 😉 Pozdrawiam 😉

  4. ~izavel pisze:

    No i tu pojawia sią pytanie stare jak świat: czy wobec tego lepiej być w związku i potem przeżywać takie właśnie trudne chwile po rozstaniu, czy lepiej w związku nie pozostawać i tym samym oszczędzić sobie rozczarowań….? Jak myślisz?(ja osobiście jestem gdzieś tam pośrodku tego…) Pozdrawiam!:))

    • ~Czerwona pisze:

      Z perspektywy czasu – szkoda, że nie powalczył o mnie, szkoda, że mu się nie chciało, że wybrał w sumie pewnego rodzaju ucieczkę od problemów. Ale na chłopski rozum powiem szczerze, że teraz jestem o wiele spokojniejsza. Wyciszona, pogodzona ze sobą. Mogę się już lękać wyłącznie siebie – czyli o połowę mniej. Trzeba walczyć. O miłość – zawsze. Ale do pewnego momentu.

      • ~m1086 pisze:

        sugestia”Z perspektywy czasu – szkoda, że nie powalczył o mnie, … Z perspektywy czasu – szkoda, że nie powalczył o mnie, szkoda, że mu się nie chciało, że wybrał w sumie pewnego rodzaju ucieczkę od problemów. Ale na chłopski rozum powiem szczerze, że teraz jestem o wiele spokojniejsza. Wyciszona, pogodzona ze sobą. Mogę się już lękać wyłącznie siebie – czyli o połowę mniej. Trzeba walczyć. O miłość – zawsze. Ale do pewnego momentu.”napisała czerwonaa kto zerwał?? jeśli ty i żałujesz że nie powalczył to zastanów się nad sobą

        • ~Czerwona pisze:

          Nie, nie ja zerwałam. I pamiętam, co napisałam, nie musisz mnie cytować, naprawdę. Powalczenie było w kontekście problemów w związku i niechęci do ich rozwiązywania, a nie tego, że odeszłam i mam pretensje, że ktoś nie chciał, bym została. Aż tak nienormalna nie jestem, zapewniam.

      • ~Zuza Konz pisze:

        > Z perspektywy czasu – szkoda, że nie powalczył o mnie,> szkoda, że mu się nie chciało, że wybrał w sumie pewnego> rodzaju ucieczkę od problemów. Ale na chłopski rozum> powiem szczerze, że teraz jestem o wiele spokojniejsza.> Wyciszona, pogodzona ze sobą. Mogę się już lękać wyłącznie> siebie – czyli o połowę mniej.> Trzeba walczyć. O miłość – zawsze. Ale do pewnego momentu.Gratulujedczjiiwyboru-najednamiloscnalepszym lekarstwem jest druga

  5. martucha_z.j@op.pl pisze:

    jejku, jak mnie tu dawno nie bylo!!! ale nie zapomnialam o Tobie, o nie:) net mi siadl;/ i tesknilam;) to Twoje napisane ROZPIESZCZANIE jakos mi sie dziwnie skojarzylo znowu]:-) dobra, koncze;) nie bede taka…no wiesz;)… na koniec wakacji. (przynajmniej w pozorach) rozstanie – po jakims czasie zapominamy o tym cierpieniu, ktore przezywalismy; wiemy, ze bylo i pamietamy, ze bylo straszne, ale jakos przeminelo i nie jest juz takie zle. hm. ale krece. rany… moje pierwsze minuty na necie po dlugiej nieobecnosci;D to dlatego:) pozdrawiam zakrecono (czy zakrecenie? czy jak??);)

    • ~Czerwona pisze:

      Zakręcająco 😉 Fajnie, że wróciłaś, bo już tak sobie myślałam, co się dzieje… Ale ja też mogę zniknąć na chwilę – patrz post poprzedni… Póki co jednak jestem i straszę 😉 Pozdrowionka!

  6. ~ivon pisze:

    Podpisuję sie obydwoma (czy obiema..? jak się to pisze..?) rękami.. I trzeba być przede wszystkim dobrymi dla siebie..bardzo dobrze powiedziane :-) Przytulam *

    • Czerwona pisze:

      Hihi, też mam zawsze problem z tym zwrotem 😉 Dodatkowo nie mogę się zdecydować, czy „rękami”, czy „rękoma” 😉 Dziękuję, kochana :*

  7. ~M. pisze:

    W nawiązaniu do przedwczorajszego wpisu o psujących się komputerach, do głowy aż ciśnie się myśl-szkoda że człowiek nie ma guzika RESET, gdy już dojdzie do takiego etapu, że szamoce się bezsilnie i popełnia błąd za błędem, naciskamy ten przycisk ostateczny i…zaczynamy od nowa, nie pamiętając o tym co było. Niestety w realu (jak to mówią komputerowcy) nie ma tak lekko, dlatego pocieszenia trzeba szukać chociażby w słowach poety: Jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna…

    • ~Czerwona pisze:

      Prędzej czy później coś pęka. Cała sztuka polega na tym, aby to peknięcie zawiodło nas ostatecznie w dobrym kierunku. Jako biolog mogę tylko dodać, że przyrodzie musi być równowaga – czyli raz jest gorzej, żeby chwilę później mogło być lepiej :) I tak sobie to życie sinusoidy kreśli…

      • ~M. pisze:

        „I tak sobie to życie sinusoidy kreśli…”. Jak zwykle pięknie napisane, niestety nasza sinusoida życia czasami z przyczyn zupełnie od nas niezależnych zalicza takie minimum funkcji, że choćbyśmy nie wiem co robili, to i tak już chyba zawsze będziemy poniżej zera na osi życia. I taka igraszka losu to dopiero boli….

        • ~Czerwona pisze:

          Mówi się, że wszystko zależy od nas samych… A ja twierdzę raczej, że trzeba po prostu się znaleźć w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze… I jeszcze mieć trochę szczęścia do ludzi. Jednakże wciąż mam nadzieję, że od zera w dół to stan przejściowy. Wierzę, że zawsze w końcu znajduje się coś, co pomaga nam się odbić od dna. To może trwać długo i być trudne do zniesienia. Ale smutek zawsze będzie się przeplatał ze szczęściem. Trzeba tylko to szczęście gdzieś po drodze zauważyć.

  8. otoja_lulu@autograf.pl pisze:

    Czerowna! Chylę czoła przed Tobą… Jak widać po Twoim poście jesteś ode mnie sporo młodsza, ale duuuuużo mądrzejsza :) Cieszę się, że na Ciebie trafiłam. Będę podczytywać… :)

    • ~Czerwona pisze:

      Tak naprawdę to ja wcale taka mądra nie jestem. Łatwiej napisać, trudniej zrobić 😉 Ale do czytania serdecznie zapraszam :)

  9. ~http://www.syrin.blog.onet.pl pisze:

    Jest duzo prawda w tym co napisałaś ale jednak nie zawsze jest taki proste jednak w 100% zgadzam się że trzeba mieć honor i nie pokazywać tego co naprawdę nie czuje byłemu partnerowi/partnerce..pozdrawiam

    • ~Czerwona pisze:

      Wiem, że to nie jest proste… W ogóle sprawy międzyludzkie są strasznie trudne. Ale bywa, że to właśnie poczucie własnej godności ratuje nas przed zrobieniem głupstwa, którego potem żałowałoby się do końca życia… Pozdrawiam :)

      • ~Pozdrawiam pisze:

        > Wiem, że to nie jest proste… W ogóle sprawy> międzyludzkie są strasznie trudne. Ale bywa, że to właśnie> poczucie własnej godności ratuje nas przed zrobieniem> głupstwa, którego potem żałowałoby się do końca życia…> Pozdrawiam :)Godnosc z miloscią nie ma nic wspolnego- wspolczuje rozmyslan takich-mnie namowil tesc abym rzucila kochanka i wiem co to znaczy

        • ~Czerwona pisze:

          Cóż, nie zgadzam się. Są, owszem, chwile, kiedy można ją schować do kieszeni, ale istnieje pewna granica, po przekroczeniu której człowiek się po prostu upokarza.

  10. ~my-l-i-f-e.blog.onet.pl pisze:

    Całkowicie sie zgadzam.. Pomogłaś mi.. Czekam na kolejną notke, i jeśli moge to dodam Cie do linków :) pozdrawiam

  11. ~kaska001@poczta.onet.eu pisze:

    Tak, rozstania bolą okropnie. Ja przez kilka nocy z rzędu nie byłam w stanie zmurżyć oka, przez kilka dób nie jadłam prawie nic. Przypłaciłam to nieźle zdrowiem, ale to już inna sprawa. Dziś chcę pogodzić się z myślą, że to koniec, że to nie ma sensu. Ale tak jak napisałaś-szukam najmniejszego pretekstu do powrotu i cienia szansy ze może być lepiej. Dzięki rozstaniom najszybciej przekonamy się o całej prawdzie-o sobie i o uczuciu do drugiej osoby.Pozdrawiam!teatr-zycia.blog.onet.pl

  12. kasia19850@vp.pl pisze:

    a ja jesytem na etapie rozstawania sie..do tego dziecko miedzy nami…mam wrazenie ´ze te wszystkie fazy i etapy ktore wymnienilas mam jednoczesnie.koczmar po prostu..to juz tak bedzie zawsze? I dlaczego zawsze mam to uczucie ze robie blad, a jak nie robie to jest mi jeszcze gorzej…i dlaczego wiem ze nic nie wiem:) pozdrawiam, swietny blog!! Femme-Fatal.blog.onet.pl

    • ~magi pisze:

      rany!przeczytałam co napisałaś i …jakbym czytała o sobie.Jestem w podobnej sytuacji chociaz u mnie jeszcze pewnie trochę potrwa to rozstawanie niestety nie mam siły i odwagi żeby to przeciąć jednym ruchem (głównie z powodu dziecka)więc „dojrzewam” do decyzji i utwierdzam się w przekonaniu że nie chcę z nim być zeby pozbyc się wszechobecnego poczucia że popełniam błąd….Przykro mi że też jesteś na takim zakręcie ale z drugiej strony ..pocieszyło mnie ze nie jestem jedyna.powodzenia.pozdrawiam

      • ~Czerwona pisze:

        Wprawdzie nie do mnie komentarz, ale się wtrącę. Decyzja nigdy nie jest łatwa. Ja np. też się miotałam, też mi było źle, ale wciąż się bałam, że zerwanie będzie błędem życia. Zadecydowano za mnie – trudno teraz mówić, czy dobrze. Ale wciąż wierzę, że z każdej pomyłki może wyniknąć coś dobrego. Walcz o szczęście! Nikt za Ciebie tego nie zrobi.

    • ~Czerwona pisze:

      Sama się zastanawiam, czy to kiedyś minie tak na dobre… Pewnie zawsze jakaś zadra w sercu będzie. Ale żyć trzeba – zwłaszcza gdy się ma dla kogo! Pozdrawiam i przytulam.

  13. ~Aniołek pisze:

    Najprościej jest zawsze pisać o takowych sprawach-rozstaniach,jednak znacznie gorzej jest je przeżyć…Nie wiem czy przeżyłeś/aś jakiekolwiek ciężkie rozstanie? Zdaje sobie sprawę z faktu,że tak jak wspominałeś faza smutku,żalu i tęsknoty z czasem minie,ale jak przetrwać ten trudny okres? Mam kogoś kogo kocham ponad wszytsko,jednak wiele razy mnie skrzywdził,a ja nie zachowałam honoru ponieważ zawsze wybaczałam…Nadal z nim jestem,jednak między nami nie jest jak było,gdyż kocha mnie mniej…a ja żyję nadzieją,że dawny czas wróci choć wiem,że może nie warto?! Wiem,ze powinnam odejść jednak strasznie sie boję samotności i życia bez niego…tak bardzo sie do niego przywiązałam…Pozd. i zapraszam: cienieiblaski.blog.onet.pl

    • ~Czerwona pisze:

      Wierz mi, przeżyłam i przeżywam nadal. Nie wiem, jak bym się zachowała, gdyby np. chciał wrócić, dlatego nie oceniam Twojej sytuacji. Jednak jestem zdania, że po jakimś zgrzycie lub wielu zgrzytach trudno jest odbudować coś o trwałych fundamentach, na których można postawić dom. A do samotności da się przyzwyczaić. I można przy okazji spotkać wielu dobrych ludzi na swojej drodze. Nikt nie podejmie za Ciebie tej decyzji, ale odpowiedz sobie sama – naprawdę chcesz tak żyć? To o tym marzyłaś? Tylko na to zasługujesz? Trzymaj się…

  14. ~j. pisze:

    Słowa te są takie realne. Zapomniałaś może o czasie chęci popełnienia samobójstwa, gdy wszystkie szanse znikną. Choć może nie chcialas tego napisac. I dobrze. http://www.forever25.blog.onet.pl

    • ~Czerwona pisze:

      „Ja do nieba nie chcę wcale, ja niebo mam tu”… Po czasie mogę to powiedzieć – szczerze; były takie niedorzeczne myśli, ale zbyt kocham życie i za mocno boję się śmierci, aby wprowadzać je w czyn.

  15. ~Malawia pisze:

    hey, miałam szczęście, że natrafiłam na Twoją notke. Upewniłam się, że nie tylko ja doświadczam takich uczuć , ale każdy kto kogoś stracił. Nie wiem na którym etapie jestem, może na tym , że mogłabym cały dzień gapić się w sufit i myśleć…. Zapraszam do mnie http://www.malawia.blog.onet.plCiao

    • ~Czerwona pisze:

      To normalny stan. Trzeba sobie pozwolić na chwilę słabości. I chociaż w tej chwili wydaje się to nieprawdopodobne – kiedyś ten ból się zmiejszy lub nawet całkiem minie. Tyle mogę powiedzieć z własnego doświadczenia.

  16. ~why-not-madziore.blog.onet.pl pisze:

    a ja bym jeszcze chicała zabić wspomnienia, po prostu je wymazać grubym, czarnym flamastrem..pozdrawiam

  17. ~królewna pisze:

    jeszcze jest faza nienawisci, ale szybko przechodzi, albo i nie szybko zalezy od czlowieka, to faza w ktorej chcialoby sie zabic czlowieka z ktorym sie bylo oczywiscie nie w doslownym tego slowa znaczeniumisialka.blog.onet.pl

    • ~Czerwona pisze:

      Fakt. I jeszcze pokazania – „widzisz, ile straciłeś?” Faz jest tyle, ile emocji w nas tkwiących… Pozdrawiam.

    • ~prosze bardzo i dziękuje pisze:

      > jeszcze jest faza nienawisci, ale szybko przechodzi, albo> i nie szybko zalezy od czlowieka, to faza w ktorej> chcialoby sie zabic czlowieka z ktorym sie bylo oczywiscie> nie w doslownym tego slowa znaczeniu> misialka.blog.onet.plNo to zabij mnie – jesli to ja

    • ~taka jak ona pisze:

      > jeszcze jest faza nienawisci, ale szybko przechodzi, albo> i nie szybko zalezy od czlowieka, to faza w ktorej> chcialoby sie zabic czlowieka z ktorym sie bylo oczywiscie> nie w doslownym tego slowa znaczeniu> misialka.blog.onet.plUważasz ze jestes swiety? sam nie krzywdziles? masz wysoką samoocenę…zbyt wysoką

  18. martusiaa_86@poczta.onet.pl pisze:

    No właśnie u siebie pisalam o tym „w jakim stylu | facet ze mna zerwal, i co ja o tym mysle. cala prawde napisalas

    • ~gogo pisze:

      czytając te wypowiedzi mam duże doświadczenie jako kobieta która w 30 rocznicę ślubu, wspaniałego małżeństa,dowiedziała się że zostaje sama, zgadzam się że czas leczy rany, ale mimo wszystko nigdy się nie zadomni tego co było

      • ~Rycho pisze:

        Hej, gogo! zdumiewające jest to jak jest nas wiele. Tych, co uważali, że nieszczęśliwe małżeństwa, to nie nasz problem, że rozstanie to jakaś inna bajka. A potem, z dnia na dzień okazuje się, że wszystko to było dmuchane. Dla mnie majśmieszniejsze (teraz) jest to, jak banalne są te nasze nieszczęścia, jak niemal identycznie reagujemy, jak żałosne są nasze starania o uratowanie tego, czego uratować się nie da. Komiczna jest ta niewiara, że nam to się zdarzyć nie może, a kiedy się zdarzy, żę to jest jedyny na świecie taki ból, żę gadki szmatki o czasie leczącym rany to nie o nas, bo my będziemy równie nieszczęśliwi do końca życia. A potem okazuje się, że się przyzwyczajamy, że odkrywamy nową miłość (na tym etapie jeszcze nie jestem, na razie mam dość jakiegokolwiek angażowania się, dość uczuć). Od tysięcy lat ludzie obojga płci przeżywają to samo jako jedyni na świecie.Chociaż ostatnio usłyszałem, że winna jest cywilizacja, która uczyniła życie ludzkie zbyt długim – odchowujemy dzieci i w zasadzie utrzymanie uczucia nie jest już w interesie biologicznym – nasz organizm i mózg nie był zaprojektowany na tak długi przebieg i pewne elementy się poprostu zużywają :)

        • ~Czerwona pisze:

          Hehe, nie wiem, czy to winna cywilizacja… Kiedyś po prostu rozwód był skandalem, więc ludzie męczyli się dalej… Każdy z nas musi się zmierzyć sam na sam z cierpieniem, nie ma na to rady. Ale czas przyzwyczaja do bólu, a potem sami stajemy do walki… Pozdrawiam.

        • ~zdradzona pisze:

          Rycho,mądry facet z Ciebie.Wierzę,ze jeszcze szczęście i prawdziwa miłość do Ciebie zawitają. Tak trzymaj i nie zmieniaj się.Pozdrawiam

      • ~Czerwona pisze:

        Można wybaczyć, ale nie zapomnieć… A zwłaszcza po tylu latach, z tyloma wspomnieniami, ech…

      • ~miki pisze:

        Ja dowiedziałam się, w 25 rocznicę slubu, ze mój były znalazł sobie młodszą i opuszcz dom. Ciężko to przezyłam, jest trochę lepiej ale kiedy go spotykam na ulicy, wspomnienia odzywaja i to jest najgorsze.

        • Czerwona pisze:

          Nie no, w rocznicę ślubu to już cios poniżej pasa… Bardzo współczuję, ale skoro tak zrobił, to nie był Ciebie wart, ot co! Trzymaj się!

        • ~uw pisze:

          Witaj!Mnie to samo spotkało,też w 25 rocznice i wiem jak się czujesz.Przeżywam to trzeci miesiąc .Mam wsparcie z jego i mojej rodziny,nikt tego nie pochwala ale tak na prawdę w swojej rozpaczy jestesmy same,choc wiemy,że nie warto.gościnnie na blogu .

          • Czerwona pisze:

            Człowiek normalnie przestaje wierzyć w miłość aż po grób… 😐 Pozdrawiam serdecznie. Kiedyś na pewno przestanie boleć, oby jak najprędzej…

  19. ~MONIKA pisze:

    masz racje.. rozstanie powie CAŁA prawde,,, trudno jest sie przygotowac d takiego momentu,,,zgadzam sie z Tobą…i zapraszam do siebie…http://poupee-de-lux.blog.onet.pl/

  20. ~MONIKA pisze:

    Co do godności.. prawda kazdy musi miec swoja godnosc odczas rozstania…chociaz duma czesto nie jest dobra nie powinnismy manipulować partneram.. jesli chce odejsc owszem starac sie go zatrzymać ale jesli on nam na to nie pozwala poddac sie z honorem..http://poupee-de-lux.blog.onet.pl/

    • ~Czerwona pisze:

      Rozstanie to bardzo trudne doświadczenie, wtedy wyłażą wszystkie niechciane instynkty. Jak ktoś przeżyje to z klasą, to naprawdę ma z czego być dumny.

  21. ~m. pisze:

    dzekuje za notke..stworzona w tym momencie dla mnie..:)pozdrawiam cieplutko (ona_nie_ja.blog.onet.pl)

  22. ~Gosia pisze:

    zostałam sama z dziećmi po 10-ciu latach odszedł do młodszej ; jak to powiedział zakochałem się , a ja półtora roku cierpiałam najgorsze początki myśli samobójcze ,siedziałam nad dziećmi i wpatrywałam się w nie jak śpią i olśnienie !komu zrobie na złość po nim to spłynie jak po kaczce ,ale jaką krzywdę zrobiłabym tym moim pociechom są moim całym życiem i dla nich chce mi się żyć! minęły trzy lata jestem po rozwodzie tatuś dziećmi się nie interesuje ,a ja przejrzałam na oczy nie było po kim płakać ,i chce mi się żyć!!! najlepszym lekarstwem okazali się moi przyjaciele ,moja ukochana przyjaciółka Alinka dziękuję wszystkim z całego serca !!!!!!!!!!!!!!!! pozdrawiam

    • ~Czerwona pisze:

      A mi pomogli właśnie nie przyjaciele, a ci ludzie, po których się tego zupełnie nie spodziewałam. Chociaż moja sytuacja z pewnością nie była tak skomplikowana. Tym bardziej więc podziwiam, że dałaś radę! Trzymaj się :)

  23. ~Rycho pisze:

    A ja cierpię pięknie!Kiedy rzuciła mnie dziewczyna i było mi smutno, jakoś tak zainteresowała się mną inna, piękniejsza, mądrzjesza.Po 24 latach z nią po prostu się wszystko rozsypało. I wtedy był to prawdziwy dramat. I w tym czasie, kiedy nocami wyłem z nieszczęścia, za dnia mogłem mieć niemal wszystkie, bo panie lgnęły do nieszczęśnika jak muchy do miodu. Na szczęście nie skorzystałem. Teraz, po roku już jestem normalny, zapracowany i tylko trochę w środku nieszczęśliwy (była to bądź co bądź miłość życia). Klasy w tym moim cierpieniu i walce o mą kobietę to chyba nie było za grosz.Łatwo Ci pisać, że trzeba się rozstawać z klasą, albo że czas leczy rany. My, którzy to przeszliśmy, to wiemy, ale ci którzy są w trakcie (wspomnij siebie)- ni za bardzo. Może bardziej doświadczeni, co przeżywają rozstanie po raz kolejny potrafią sterować swoimi emocjami.Równie dobrze można powiedzieć, żę umierać należy z klasą, jajami i honorem. Ale jak będzie? Czy damy radę? Niestety, to doświadczenie będzie nam dane tylko raz.

    • ~Czerwona pisze:

      Wiem i rozumiem to. Zresztą nadal zdarza mi się wyć z rozpaczy, tyle że tak, by nikt tego nie widział. I zgadzam się, że kwestia obejmuje wiele spraw „towarzyszących”, od których sporo zależy. Nie ma na to reguły. Ale jednego jestem pewna – rozstanie z klasą ma tę jedną zaletę, że nie czujemy po tym obrzydzenia do siebie. Bardzo cenna rzecz.

  24. ~Bozenka pisze:

    Miałam przyjaciółkę z Ukrainy.. jej życie z meżem polakiem to pasmo horroru, pomogłam jej odciać sie od niego, a pomagał mi w tym mój maż.W tym roku obchodzilibyśmy 25 lat małzeństwa ale stało sie inaczej i nici z rocznicy.Nie tylko tej jednej zreszta.Ukrainka namieszała męzowi w głowie (jest 11 lat młodsza) i on zamiast rodziną sie interesować adorował ja.Potem mówił ze jego z nią nic nie łączy tylko przyjażń ale jaka to przyjaźń skoro poświeca sie dla niej rodzinę.22 lata trwał nasz zwiazek a teraz jest pył.Prosiłam zeby zakończył ich kontakty ale on jest głuchy i ślepy na wszystko.Chciałam dla swojego spokoju zeby przestał ja odwiedzać..prosby..groźby nic na niego nie działa.Zmarnował mi życie.. choć mam kogoś tamto nadal potwornie boli.

    • ~Czerwona pisze:

      To bardzo okrutne, co zrobili oboje. Nawet nie próbuję się postawić w Twojej sytuacji… Jednakże wierzę, że jakaś tam sprawiedliwość w świecie jest i że nasze cierpienie ma sens. Może to mało pocieszające, ale co nam pozostaje innego? Pozdrawiam i życzę szczęścia. W końcu przestanie boleć, jestem pewna.

  25. ~melka pisze:

    U mnie te fazy chyba się pomieszały, jestem jak flak (a zawsze byłam energiczna), palce chcą pisać, sercw krwawi i tęskni, a przyzwyczajenie, na pewno nie przyjdzie, bo oboje bardzo kochamy, a nie możemy być razem. Źle mi jest. Pozdrawiam.

    • ~Czerwona pisze:

      Trudno to sobie wyobrazić, ale kiedyś wszystko okrzepnie. Wprawdzie coś innego jest, gdy dwoje ludzi się kocha, ale nie może być razem z innych względów, a inaczej, gdy po prostu się wie, że to nie wyjdzie. Ale czas potrafi do wszystkiego przyzwyczaić, zautomatyzować… A wtedy się żyje siłą rozpędu, potem zaś już po prostu samo idzie. Pozdrawiam.

  26. ~... pisze:

    Ehh… Świetna notka… Świetna bo taka prawdziwa… I ubrana w tak proste słowa… Proste i trafiające w samo serce… A dla mnie są wyjątkowo cenne bo własnie przeżywam rozstanie… Mam taki mętlik w głowie, ze sama juz nie wiem czego chce, czy go kocham? Teraz jestem w fazie ciagłego zerkania na komórke i czekania, że powie ze mu na mnie zależy… Choć czuje, ze tak naprawde juz nigdy tego nie usłysze… Będę czekać… A tymczasem dziękuje za tą notke… Będzie dla mnie wskazówką co robic.. Pozdrawiam…

    • ~Czerwona pisze:

      Cieszę się, że mogę choć trochę pomóc. Miałam dokładnie to samo, do tej pory jeszcze czasem nachodzą mnie myśli, że może on jednak zrozumie i… Ale wiem, że to niemożliwe i nie chcę już się łudzić. Chcę móc go po prostu dobrze wspominać i mieć nadzieję, że on też mnie szanuje – chociażby po tym, jak przyjęłam tę trudną wiadomość.

  27. ~zdradzona pisze:

    Masz rację,powie prawdę i to absolutną.Mój mąż był w amoku przez 1,5roku.Kiedy to odkryłam myślałam,że oszaleję.Pierwsza myśl dzieci,potem cała reszta innych spraw.Dla Niego wszystko i wszyscy przestali się liczyć.I wtedy schowałam swoją godność do „kieszeni”.Tysiące rozmów,łzy jedna wielka rozpacz.Nigdy nie pomyślałam,że tak się upodlę (On chyba też był zaskoczony moją reakcją).A jednak upadłam tak nisko,żeby błagać faceta o odrobinę rozsądku i miłości.Po jakimś czasie mój mąż jakby się przebudził z letargu.Nawet przeprosił.Powinnam być szczęśliwa,bo jak na dzień dzisiejszy udało mi się (a może nam) uratować Rodzinę i jest całkiem ok.A pomimo tego czuję do siebie obrzydzenie.Jak mogłam upaść tak nisko? I tak się teraz zastanawiam,co byłoby straszniejsze:czy spakowanie Go,czy życie z takimi uczuciami do siebie samej.Nienawidzę siebie.Nie udało mi się zachować nawet odrobiny godności.Dlatego kochani (bez względu na płeć)zanim zaczniecie skomleć,pomyślcie przez chwilę CO POTEM?.Pozdrawiam

    • ~Czerwona pisze:

      Bardzo współczuję… Tak to jest z miłością, że jesteśmy gotowi zrobić dla niej coś, co wcześniej wydawało nam się niemożliwe.Ale skoro już to zrobiłaś, stało się i w sumie dało efekt – myślę, że to on powinien się bardziej wstydzić. W końcu to on zawinił, poza tym nie robiłaś tego wyłącznie dla siebie, a to też zmienia postać rzeczy. Nie zadręczaj się już. Wystarczy tego, co przeżyłaś. Jestem z Tobą.

      • ~zdradzona pisze:

        Miło,że odpowiedziałaś.Jak piszesz -powienien się wstydzić-i chyba tak jest.Coś wygrałam,ale też wiele przegrałam.Swój związek określam”ni to zima,ni to lato”Wniosek:został w nas rozsądek,reszta uleciała…..Pozdrawiam i życzę wszystkim dużo ciepła i miłości.

        • Czerwona pisze:

          Właśnie chyba tego zamrożenia uczuć bałabym się najbardziej… Ale czasem lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż że się nie zrobiło. Kiedyś się opłaci, jestem pewna. Trzymaj się!

  28. ~Po rozstaniu.. pisze:

    Dziękuję za ten tekst :)

    • Czerwona pisze:

      Nie ma za co, pisane z potrzeby serca i z doświadczenia… Jeśli Ci pomoże – to będzie mój mały sukces. Pozdrawiam!

  29. ~zocha pisze:

    Polecam masturbacje pod prysznicem. Nie gada, nie poci sie, mozna uzyc dobrych perfum. Nie ma swojego zdania :) Tak trzymac, najpierw kochac siebie potem jak juz jestesmy pelni tej milosci mozna innym pozwolic kochac nas… Byle do przodu i nie zapominaj o nowych ciuchach, w dobrych ciuchach zdrowy duch 😉

  30. ~rozwódka pisze:

    Rozstania – ludzka rzecz ale powinno się to zrobić ” z klasa”. Niestety mój mąż tego nie umiał. Nagle , dosłownie z dnia na dzień przestalo mu pasowac małżeństwo (nie bylo zdrad, awantur itp.) Wszystkie moje „winy” -największa że mu nie robiłam śniadań (dosłownie) przekazał nawet nie on ale jego matka a on milczał i przytakiwał. Na drugi dzień był spakowany.

  31. ~miśka pisze:

    Czerwona, jestem pod wielkim wrażeniem Twojej mądrości i poczucia godności. Właśnie bardzo mi pomogłaś. Jesteś super!!! Życzę Ci wszystkiego najlepszego.

  32. ~agA [the bloody] pisze:

    Swiete slowa. W koncu ktos wspomnial o klasie! No i Twoj post tez jest klasa i trzymania sie klasy Ci zycze 😉 Ja juz swoje fazy przeszlam. Powodzenia. bloody-hopper.blog.onet.pl

  33. ~demon women pisze:

    hej:) duzo w tym prawdy rozstanie uczy nas bycia innym czlowiekiem ,uczy nas madrzej dobierac partnerow ,uczy nas miec swoje zdanie, uczy samodzielności.Mnie rozstanie z męzem własnie tego nauczyło przestałam być szarą myszką żyjącą w cieniu faceta.Teraz jestem sobą mam swoje zdanie i poczucie własnej wartosci.Moj nowy związek nauczyl mnie ze istnieje cos takiego jak partnerstwo -bo już nigdy nie pozwole zepchnąć sie na drugi plan…pozdrawiam cieplutko…choć siedze w golfie z kubkiem gorące herbaty ..wrrrrr ale zimno:D

    • Czerwona pisze:

      Dokładnie… Po rozstaniu można albo kompletnie się zagubić, albo właśnie odnaleźć to, kim się jest, co się lubi, a przede wszystkim – można zacząć być sobą i zrozumieć, że nie trzeba nic nikomu udowadniać, tylko po prostu żyć, jak się chce… Pozdrawiam wciąż jeszcze letnio 😉

  34. ~bonia1 pisze:

    tak rozstanie to prawdziwa lekcja dla porzuconych dowiadujemy sie o sobie takie rzeczy o ktorych wczesniej nawet nie wiedzielismy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *