Jasna cholera! Zwyczajnie jasna cholera.
Urządzenia elektroniczne i inne takie zawsze były dla mnie zagadką. Przenigdy nie zrozumiem, dlaczego np. mój stary telefon wyświetlał mi czasem komunikat treści „sygnał nielegalny”. Że co??? Jak nielegalny, skoro legalny, prosto z Ery??? A to tylko jeden wyskok na milion.
Komórka teraźniejsza jest o niebo lepsza, co nie znaczy, że nie zdarzają jej się odloty. Czyli gdy ma wszystkie kreski, to w czasie rozmowy potrafi się rozładować do zera, po czym po dłuższym nieużywaniu jej samoistnie wraca do poprzedniego stanu naładowania.
Podobnie głośniki. Czasem coś im odwali i nie działa jeden z nich. I nie idzie nic z tym zrobić, dopóki sam się nie ocknie. Wiem, bo próbowałam wszystkiego, łącznie z odłączeniem i podłączaniem wszystkiego na nowo. Widać to nie jest „głośnik”, tylko „głośnika”. TA głośnika. Kobieta. Z cyklem, PMSem i innymi miłymi rzeczami. Inaczej tego wytłumaczyć nie potrafię.
Ale to wszystko, nawet razem wzięte, to wielkie NIC w porównaniu z tym, co wyprawia mój komputer.
Pierwsze miłe spotkanie z kompami pamiętam z podstawówki, kiedy na lekcjach informatyki właściwie głównie się grało i pracowało w DOSie, którego serdecznie nienawidzę. Samo granie było niezwykle przyjemne; te wszystkie Blues Brothers, Doom, MarioBros itd. Zawsze też dostarczało nieprzeciętnych emocji; beztroskę psuł tylko podstawowy problem – czy potem łatwo się z tego wyjdzie, żeby wyłączyć urządzonko.
Kiedy moja siostra kupiła komputer, byłam już troszkę bardziej obyta, po wszystkich kafejkach internetowych i czatach. Co nie znaczy, że mnie nie przeraziło, gdy tydzień po kupnie podczas burzy całość mi zgasła na amen.
Ponieważ człowiek im starszy, tym głupszy, nadzieja na to, iż wszystko będzie jakoś funkcjonować – pozostaje. Niestety los co rusz sprawia mi zawód.
Przed długi czas miałam potwornie wolny internet i gdy np. grałam sobie w bilard, to po uderzeniu następowała chwila przerwy w nadawaniu i obserwowałam już tylko efekt moich poczynań (który zwykle był mizerny, no ale jak miałam się podszkolić, nie widząc, jaką drogę ta głupia bila pokonuje??).
W tym roku dostałam promocyjnego neta – zaczęło się powoli układać (chociaż nie ma już z kim grać, ale o to mniejsza, przynajmniej youtube chodzi grzecznie). Jak to mówią – już był w ogródku, już witał się z gąską…
I, jak zawsze wtedy, gdy idzie ku lepszemu – wszystko trafił szlag.
Zaczęło się niewinnie. Nowy monitor, więc kompik chwilę myślał, zanim się do niego przyzwyczaił. Któregoś dnia pomyślał trochę dłużej, zatem stwierdziłam, że monitor pewnie nie jest włączony. Wciskam przycisk, a tu mi się pojawiają kolorowe paski. Raczej takie oczojebne, jak na mój gust. I latają sobie, zmieniając co jakiś czas pozycję i kąt nachylenia. Świetnie…
A komp myślał już 2 minuty, zanim stwierdził, że wypadałoby się w zasadzie załadować.
Po kilku takich razach wykombinowałam, że może coś z monitorem nie styka. Wymieniłam go więc z powrotem na stary i włączył się bez szemrania. Pochwaliłam ustrojstwo, humor mieliśmy oboje znakomity. Wieczorem wszystko przepadło, ponieważ liczba minut nie tylko nie spadła, ale wręcz się zwiększyła.
Kiedy przez tydzień przy każdym włączeniu komputera najpierw słychać było, jak włącza się zasilacz czy wentylator, czy co to tam jest i szumi, a potem czekałam w ciszy 10 minut i ni prośby, ni groźby w postaci wciskania przycisku reset i szturchania wieży najpierw delikatnie, potem nieco mniej delikatnie, nie dawały rezultatu, zwróciłam się do szwagra.
Jeszcze miałam cichą nadzieję, że to po prostu wina kurzu.
Wyrok był dla nadziei zbyt surowy: PŁYTA GŁÓWNA – DO WYMIANY!
AAAAAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!
Nie wiem, jaką mam płytę główną. Nie wiem, jakiej szukać. Nie wiem, gdzie szukać. Nie wiem, czy nie bardziej mi się opłaca zainwestowanie w laptopa. Nie wiem, czy chcę wydawać wszystkie oszczędności na laptopa. Tzn. wiem, że go chcę, ale nie wiem, czy… Chociaż w sumie czasem lepiej, gdy życie podejmuje za nas decyzje. Ale, cholera, nie byłam na to psychicznie przygotowana. Powiem więc krótko – smutno mi wielce. Chyba napiszę post o rozstaniach, bo tylko ten temat współgra z obecnym nastrojem. Mój biedny, mały, kochany i wredny kompik…
Aha. Liczba minut od dziś wynosi 20. A i to po resecie. Nie jest dobrze, więc jeśli zniknę na jakiś czas, to… widzicie tytuł.
Trzymajta kciuki, co?