Poszłam na Garncarza. Wybrałyśmy z E. wersję z napisami, ponieważ jestem zdania, że dubbing w filmach, które nie są filmami animowanymi, to zwykły sadyzm. Chociaż nie powiem, i on miewa swoje wielkie chwile (tzn. dubbing, nie sadyzm), np. na jednym Garncarzu z serii, podczas sceny w knajpie, gdy bohaterowie rozmawiali o wielce ważnych rzeczach, wręcz sprawach życia i śmierci, w tle odezwała się baba, obwieszczając głosem jak marmolada, iż „flaki się skończyły”. Co najlepsze, nikt w kinie tego nie zauważył oprócz nas, więc tym bardziej dostałyśmy ataku śmiechu, który dawał znać o sobie już przez cały seans, przez co nie dane nam było się odpowiednio skupić.
Wczoraj, by wczuć się w nastrój grozy i nie narażać na niespodzianki śmiechawkowe, zdecydowałyśmy się na wspomniane napisy.
Cóż mogę rzec. Biorąc pod uwagę cel, to tak nie bardzo się udało. No bo jak tu się nie śmiać, gdy słyszę: „Cedrik zmarł w wyniku śmiertelnego wypadku”, a czytam efekt radosnej twórczości jakiegoś najwyraźniej wychowanego na Kaziku tłumacza, czyli że ów Cedrik zmarł, owszem, ale na „nieleczoną anginę”. Myślałam, że mi się przywidziało, nie takie omamy się w końcu miało, ale E. potwierdziła moją wersję niekontrolowanym chichotem.
Aha, pamiętam jeszcze „brzydal” zamiast „chłopiec”; ale to już fraszka przy wymienionym wyżej.
Chętnie bym się przeszła drugi raz do kina, żeby wyłapać więcej (bez wątpienia się znajdzie), bo naprawdę taka radość rzadko sie trafia. Najwyraźniej panu tłumaczącemu przyświecał wyższy cel: keep smiling cokolwiek by się nie działo, nawet jak mordują i giną. W końcu co za różnica, jaka zaraza załatwiła tego Cedrika; ważny efekt. A skoro jest ten sam w każdym przypadku, to dlaczego by nie wprowadzić zgrabnego urozmaicenia?
Absolutnie pochwalam te poczynania. Jakby nie było, dół mi minął jak ręką odjął ;P