Pozytywnie

Mam w sobie ostatnio jakąś wewnętrzną energię, która zupełnie nie współgra z kondycją cielesną. Tzn. najchętniej bym się pocięła na kawałki i jeden by robił to, drugi tamto, trzeci siamto, a jeszcze inny owamto, ponieważ wiosną zawsze uruchamia się we mnie szwendacz, za sprawą którego obskoczyłabym wszystkie imprezy w mieście, gdybym tylko miała czas; równocześnie zaś czuję się tak wykończona codziennością, że z trudem wypełniam wszystkie obowiązki.

Moja mamunia się wyrżnęła i złamała rękę. Prawą, w nadgarstku. Żeby było zabawniej, po upadku zrobiła jeszcze zakupy i dopiero potem pojechała z tatą taksówką na prześwietlenie. A żeby było jeszcze weselej, wszystkie te zakupy z wrażenia zostawili w taksówce 😀

Zatem cały dom jest teraz do ogarnięcia przeze mnie właściwie. W sumie to dobrze, fajnie, gdy coś się dzieje i czuję się potrzebna, ale nie powiem, żeby robienie obiadów dla 7-osobowej rodziny należało do tego, co tygrysy lubią najbardziej 😉 Wprawdzie będziemy się z siostrą wymieniać, niemniej jednak rzecz się troszkę skomplikowała organizacyjnie.

A jeszcze w Poznaniu tyle się dzieje. Np. Kino Muza, malutkie i klimatyczne, cyklicznie organizuje przeglądy z różnych stron świata – poprzednim razem poszłyśmy na hiszpański, w przyszłym tygodniu odbędzie się skandynawski; wczoraj natomiast załapałyśmy się na kino bałkańskie. Film miał bardzo fajny tytuł: „Od grobu do grobu” 😀 W oryginale brzmiało to jeszcze lepiej: „Od groba do groba” 😉 Przy okazji trafiłyśmy też na czwartkową promocję, więc zostałyśmy jeszcze na seansie Allenowskiego „O północy w Paryżu”, dzięki czemu spać poszłam po 1, o 4 zaś mamę złapał skurcz nogi i trzeba było jej pomóc, dlatego dzisiaj potykałam się o własne odnóża i zasnęłam w trakcie czytania siostrzeńcowi bajki 😀 O dziwo nie zauważył, tylko po prostu sam sobie dopowiedział resztę 😉

Jutro, prócz wykonania domowych spraw, muszę na działce powyrywać chwasty, co oznacza, że na Noc Muzeów pewnie nie starczy mi sił niestety :( Znowu przegapię, ech. Ale za to obejrzę finał Ligi Mistrzów, zawsze coś :) I czekam na czerwiec i Noc Kupały z puszczaniem lampionów, oraz na lipiec i kino letnie pod gołym niebem, jak również na koncert Faith No More, który mam nadzieję znów obejrzeć z darmo, całkiem jak w poprzednich latach Radiohead i Portishead. Szkoda tylko, że zawsze wydarzenia kulturalne się kumulują i człowiek nie nadąża z niczym, a potem z kolei nastaje okres posuchy we wszystkim, sezon ogórkowy i kompletna nuda.

Kurcze, tak patrzę i widzę, że w zeszłym roku nawet słowem nie wspomniałam na blogu, że byłam na moim ukochanym Portishead! Ale w tym samym dniu kupowałam samochód, więc widocznie wejście w posiadanie Vincentego uznałam za ważniejsze wydarzenie. To był dzień, jeden z lepszych w moim życiu :) A koncert cudowny, chociaż pewnie lepiej bym się wczuła w jego magię, gdybym kupiła bilety i stała bliżej sceny, pośród innych zapaleńców. No ale nie można mieć wszystkiego.

To jeszcze cytat dorzucę, co by optymistycznie zakończyć:

„… WIEM JEDNAK, ŻE BÓG POMAGA TYM, KTÓRZY POTRAFIĄ POMÓC SAMI SOBIE”.
Głęboko w to wierzę :)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *