Od pewnego czasu mam niemal pewność, że w mojej pracy najwięcej skorzystałby przyszły czy świeżo upieczony psychiatra. Nigdy w życiu nie przypuszczałam, jak wiele kosmitów mnie otacza, i nawet nie byłabym tego świadoma, gdyby nie codzienny kontakt z nimi.
Taki np. czwartkowy dziadek. Jest w markecie w każdy czwartek, zagląda do każdego sklepu, gada w próżnię, no i niestety ma telefon w naszej sieci. Ostatnio przyszedł, żeby się spytać, dlaczego gdy chce zmienić taryfę, to dostaje odpowiedź, że to niemożliwe; po czym pokazał mi, że już ma tę taryfę. Na pytanie, po co chce zmieniać taryfę na tę samą, którą posiada, oburzył się, że tak czy owak powinni mu napisać informacyjnie, że ją ma i że to dlatego zmienić nie może… Przyznaję, że za dziadkiem nie nadążałam. A jeszcze mi wygłosił dziadkową mądrość buddyjską: „Nie znasz dnia ani godziny, więc nie odkładaj radości na później”. Samo w sobie mądre, szkoda tylko, że dziad nie zauważa własnej upierdliwości. Ja tam mu nigdy nie zapomnę, jak poradził klientom, których akurat obsługiwałam, żeby poszli do innego salonu, bo ja to im głupoty opowiadam.
Kolejny dupotrujec to tzw. pan Siateczka. Otóż pan Siateczka zawdzięcza swój pieszczotliwy przydomek temu, iż swego czasu zawsze przychodził do mnie z telefonem zawiniętym w folię, zawsze miał jakieś pytanie odnośnie tegoż telefonu, po czym, chcąc, bym mu conieco wyjaśniła (np. jak się wpisuje numer na klawiaturze czy coś równie skomplikowanego), zawsze zaczynał odwijać tę folijkę z mozołem i wypisanym na obliczu wysiłkiem, odwijał, odwijał, a ja czekałam, czekałam… Gdy wreszcie mu się udało, pokazywałam wszystko w pięć sekund, a on z westchnieniem zaczynał się namyślać, o czym by tu jeszcze zagaić. Kiedy w końcu nic nie wymyślił, z wyraźnym niezadowoleniem zawijał telefon powoooli z powrotem, wstawał i już-już miał wychodzić, aaaale jjjeszcze mu się coś przypominało, wracał i znowu odwijał, etc… Cały proces potrafił się powtórzyć czterokrotnie przy jednej wizycie. Kiedy zrobiliśmy taki sam seans kolejny raz, nie wytrzymałam, bo już mnie szlag trafiał na te szelesty, i uświadomiłam mu, że to bardzo niezdrowo dla telefonu, gdy się go zawija szczelnie w folię, ponieważ zbiera się wilgoć i aparat jest narażony na awarie. Najwyraźniej chłop spija każde słowo z moich ust, ponieważ następnym razem przyszedł z telefonem zawiniętym w… papierowy ręcznik. Jak oni się mnie słuchają, boszzz…
Ostatnio rekordy pobija też jedna pani. Przychodzi do mnie bez mała codziennie, a jest tak od czasu, gdy z furią i dzikością w oczach wtargnęła mi do sklepu, domagając się, żebym jej wykręciła numer na policję, bo marketowi ochroniarze coś tam się jej czepiali. Abstrahując już od tamtej akcji, zawsze, gdy ją widzę, mam ochotę uciekać gdzie pieprz rośnie, i jednocześnie płonę z ciekawości, z czym tym razem wyskoczy, albowiem ma kobita talent, słowo daję. Np. kiedyś spytała się, czy mamy może takie plakietki z identyfikatorami do rozdania. (Moja jedyna wówczas myśl: „ŻE KURWA CO???”) Innym razem poprosiła, żeby jej pokazać, jak można nabić do telefonu. Na pytanie, co rozumie przez słowo „nabić”, odparła, że no przecież ona nie wie, bo nie ma telefonu, ale słyszała, że coś trzeba nabić. W dalszym toku rozmowy okazało się, iż chodziło jej o to, jak WŁOŻYĆ kartę SIM. W kolejnym dniu przyszła i wręczyła mi karteczkę, na której była pieczątka tłumacza przysięgłego, „bo może się nam przyda”. Wczoraj zaś ktoś jej podobno powiedział, że z telefonu komórkowego to można tylko 112 wykręcić, żadnych innych alarmowych, więc chciała się upewnić, jaki numer wykręcałam wtedy dla niej na tę policję. Jest niesamowita, naprawdę, nigdy człowiek nie wie, z czym wyleci.
Chwilowy renesans przeżywa również taki stary palant, którego życiową misją jest uświadamianie nas, jak bardzo drogie telefony mamy. Potrafi przyjść, spytać się o cenę, obowiązkowo oświadczyć, że coś, co u nas kosztuje 600zł, on właśnie gdzieś widział za 50, po czym pójść do konkurencji z tym samym pytaniem, na koniec zaś wrócić i napastliwym wręcz tonem mnie oświecić, że u nich jest taniej. Ostatnio nie wyrobiłam i skomentowałam, że „w takim razie nic tylko kupować”. Chyba się obraził, bo polazł bez słowa. Żałuję, zaiste.
Inny pan z kolei zawsze pokazuje mi spis połączeń, w którym ma jakiś numer, i za każdym razem twierdzi, że nigdy wcześniej nic takiego mu się w telefonie nie wyświetlało, i że na pewno go ktoś szpieguje. Zupełnie do niego nie dociera, iż to po prostu numer, na który sam ze swojego telefonu dzwonił.
Ale wczoraj to mnie zabił konkretnie całkiem przypadkowy klient. (Teraz pewnie już na zawsze pozostanie przypadkowym, haha). Mianowicie poprosił o doładowanie za 25zł. No to go skasowałam na 25zł, jak nakazuje logika. A ten jak się nabzdyczył! Oskarżycielskim wręcz tonem burknął, dlaczego ja mu rabatu nie robię! We wszystkich innych sklepach on dostaje! On nigdy 25zł nie płaci! On sobie życzy płacić tylko 24zł!
… tu powinna być taka buźka z gg, waląca się młotkiem po głowie. Normalnie do tej pory nie wiem, powinnam wierzyć, że on to mówił poważnie? Czasem autentycznie mam wrażenie, że ludzie sobie ze mnie jaja robią. No bo czy naprawdę można być tak, sory, pierdolniętym?