Dziwnie mi w sobie. Czai się jakaś huśtawka, chwilowe zachłyśnięcia szczęściami, które niepostrzeżenie zmieniają się w zieloną żyburę z glonami. Czasem siedzę uśmiechnięta z ognikami od wewnątrz, po czym nagle pstryk! nie ma. Żarówka znika, czeluść zagląda na dno serca, nie kończąc się, dopóki nie zasnę. Tęsknię za czymś. W zasadzie tęsknię za tyloma rzeczami, że aż zdumiewa, jak wiele tych tęsknot może być. Czy teraźniejszość jest na tyle niewystarczająca, by trzeba było się cofać? A może tęsknota to patrzenie w przyszłość, paradoksalnie, marzenie o czymś, co już było, lecz wróci…
?
Wróci?
Nawet słowo powleczone jest szyderstwem. Przecież słyszę ten powolny rumor zamykającej się kapsuły, w której znów złożyłam różne stare pozwolenia, podpisane przez miłość. „Pozwalam Ci dotykać moich palców, pozwalam Ci wyśmiewać moje pragnienia, pozwalam Ci szeptać, że wszystko będzie dobrze.”
Teraz sama dotykam swoich palców, sama wyśmiewam swoje pragnienia, sama szepczę sobie, że wszystko będzie dobrze. Samej mi bezpiecznie. Bezpieczniej.
„ROZCZAROWANIA TRZEBA PALIĆ, A NIE BALSAMOWAĆ.”
Jak łatwo powiedzieć, Marku Twain.