Awansowało mi się. Jestem teraz kierownikiem, co akurat bardziej mnie wkurwia niż cieszy. Nie dość, że wszystko jest na mojej głowie, to… no właśnie. Jeszcze więcej jest na mojej głowie. W dodatku sieć wprowadziła jakąś paranoidalną atmosferę, zaostrzyli kontrole, podwyższyli poprzeczki tak, że pusty śmiech ogarnia, bo w styczniu sprzedaż samoistnie siadła, a takich pułapów to my nawet w grudniu nie osiągaliśmy… Gówno z dupy, rzec by się chciało. Moim zdaniem to strzał do własnej bramki, no bo jak się ludzi chce tylko zestresować i w dodatku nie dać nic w zamian (na tym to podnoszenie poprzeczki wszak polega), to kto się będzie starał? Przecież i tak, niezależnie od energii w to wszystko włożonej, nijak nie da się rady. Co, może mam chodzić wzdłuż centrum z megafonem i nawoływać do kupienia internetu? Pogięło ich.
No ale bez kitu, w przeciągu miesiąca wysłali do nas 5 kontroli, w tym koordynatora najwyższego rzędu, którego nazwisko sieje postrach w każdym salonie. Pierwszy raz miałam z nim tę wątpliwą przyjemność (wątpliwą także wizualnie niestety). Kapo jak się patrzy. Nie wiem, skąd oni tych ludzi biorą ani co im z mózgami robią, ale koleś ma nasrane we łbie. Na szczęście obsługiwałam akurat samych kochanych klientów, którzy nieproszeni mówili, jak bardzo lubią nasz sklep, no i olśniłam go beztroskim stwierdzeniem, że umowy, które teraz traktują jako priorytet, to dla mnie bułka z masłem. Co jest zresztą prawdą, a żeby było zabawniej, bardzo mało osób je umie robić, więc teraz jestem traktowana jak specjalista Wyraźnie mu wtedy spadła szczęka i potem szybko się wyniósł. Ale co nerwów zabrał, tego już nikt nie wróci.
No i wkurwia mnie, że co miesiąc jesteśmy oceniani pod różnymi kątami. Nie dość, że tajemniczym chujem, to jeszcze punktami za wygląd sklepu i za test wiedzy. Tak, tak, i to nie byle jaki, od tego roku wprowadzili test wielokrotnego wyboru, 20 pytań, ma się na to 15 minut i ani chwili więcej, bo automat liczy czas. I to nie są miłe i przyjemne pytania. Jakimś cudem zdobyłam 90% poprawnych odpowiedzi, co jest aktualnie najlepszym wynikiem (czy ja się chwalę? ;)), ale deprymujące, że tyle stresu to wszystko zżera, a wszystko po to, żeby nam jak najmniej płacić. Jak bowiem inaczej wytłumaczyć, że jeden punkt odjęli za to, iż nie mieliśmy takiego kółka z kartonu, reklamującego usługę, podwieszonego pod sufitem? No comments.
Jednakże po tym, jaką aferę rozpętałam ponoć wczoraj, już mnie nic nie zdziwi. Otóż ponieważ musiałam skądś ten karton pieprzony wykombinować, żeby się odczepili, wzięłam i zwyczajnie go zamówiłam mailem. Tyle że omyłkowo kliknęłam zamiast na właściwy, to na adres o jedno oczko niżej w spisie. Szybko jednak się zorientowałam i wysłałam maila wyjaśniającego. Dzisiaj dzwoni koordynator, że gdzie ja to wysłałam i dlaczego, że oni już dyrekcję zawiadomili i jest postępowanie wyjaśniające, dlaczego zamawiam takie rzeczy na Biurze Obsługi. Członki mi opadły konkretnie. Rozumiem, że pracownicy sieci z natury rzeczy do komunikacji służącej są ową usługą najmniej zainteresowani i bardzo ciężko im się między sobą porozumieć, ale czy naprawdę nie mogli mi zwyczajnie odpisać, że sory, wrong address?
Całkiem poważnie podejrzewam, że połowa korporacji się czymś szprycuje. Notabene nie tylko mojej. Autentycznie, przyszedł do mnie niedawno palant, który pracuje dla konkurencji, widziałam go raz w życiu, a on mi zaczął nagle pierdolić o fuzjach w ogóle jeszcze innej sieci, o jakichś kanałach przesyłu danych, o nowym kurwa nawet nie wiem czym, bo połowy jego bełkotu nie rozumiałam, nie mówiąc o rozumieniu, dlaczego on to, na cnotę najświętszej dziewicy, wygłasza akurat mnie. Niechybnie na czymś jechał. Aż miałam ochotę go spytać, co dzisiaj wciągał, że tak się spuszcza w tej pracy, bo pragnę wiedzieć, jakich związków chemicznych unikać…