W sobotę rano, po 13 godzinach jazdy, wygramoliliśmy się z Zagadkowym z pociągu. Zakopane przywitało nas Kuzynem i jego koleżanką oraz chmurami, które staraliśmy się ignorować. Nie dało się. W połowie trasy nad Morskie Oko zaczęło padać, a u końca wędrówki ulewa zadała cios ostateczny, w związku z którym po wejściu do schroniska nie potrafiłam od siebie odkleić spodni, a grzywkę mogłam sobie elegancko wykręcić. Humor pokrzepił nam widok zaopatrzenia, z którego niezwłocznie skorzystaliśmy, nabywając wino grzane, które było tak pyszne, że najchętniej spędziłabym przy nim resztę swojego życia. Ale to akurat nie stało nam wówczas w głowie, w związku z czym po 2 godzinach okupowania krzesełek nadszedł czas na decyzję. Wg mapki najciekawiej zapowiadała się trasa na Wrota Chałubińskiego. Poziomiczki niby w normie (durne cholerstwo kłamliwe), przewidywany czas trasy też w porządku – no to wyszliśmy w zawieje, zamiecie i mgłę do tego. Początek trasy po kamlotach i wśród okalającej kosodrzewiny nie przysparzał nam szczególnych wzruszeń poza coraz dotkliwszą ulewą i narastającym mlekiem zamiast powietrza, jednak gdy roślinność skapitulowała, pojawiła się przepaść, a kamloty, po których szliśmy, poczęły się ruszać nieelegancko, opanowała mnie trwoga, jakiej jeszcze w górach nie doświadczyłam. Stanęłam na środku drogi i zaparłam jak osioł, że dalej nie idę. Chłopcy, początkowo skołowani, postanowili kontynuować atak, a my miałyśmy wrócić do schroniska. Ha-ha. Koleżanka poszła przodem i w pewnym momencie kamloty tak jej już zaczęły doskwierać, że przeniosła się na trawę. Zawsze wiedziałam, że to paskudna roślina, odkąd tylko dowiedziałam się, jak mnie potrafi uczulać; zapewniam, zlana wodą jest równie złośliwa, gdyż śliska jak sto diabłów. Dzięki czemu koleżanka w jednej sekundzie zsunęła mi się z 3m w dół zbocza! Zamarłam, ryk uwiązł mi w gardle, a po głowie szalała jedna myśl – na litość, jak ja się do niej dostanę, jeśli jej się coś stało?! Na szczęście nic się nie stało, wdrapała się po tym świństwie i poszłyśmy dalej – jeśli rozdygotane pełzanie przy aplauzie klapiących nogawek można nazwać chodzeniem.
Potem okazało się, że chłopacy prędko przestali mnie uważać za bojaźliwego ciecia i zdecydowanie przyznali, iż nie dałybyśmy rady, gdyż nawet oni ledwo dali, nie mówiąc o tym, jak bardzo im zgrabiały ręce z zimna. Ale szczytowali
W domku na szczęście czekała na nas cytrynówka, gorący prysznic i ciepłe łóżka. A dnia następnego (jako bonus) – żwawe słońce. Zrezygnowaliśmy więc z gnicia i zamiast czekać w 3-godzinnej kolejce na – nomen omen – kolejkę na Kasprowy Wierch, postanowiliśmy zdobyć górę o własnych siłach. Cóż to była za droga! Długaśna pioruńsko, prosta w sumie (gdyby się oczywiście miało choć zalążki kondycji) – a jakie widoki….!
Urokliwe domki, ścieżki wyglądające z daleka jak strużki wody, oświetlone leniwie zbocza, wszystko w kolorach tęczy ze względu na potwierdzającą się teorię o przesuniętym okresie wegetacyjnym u górskich roślin, jagody i maliny dostępne w ilościach hurtowych, wprost proporcjonalne do liczby moich przystanków, których im wyżej, tym robiło się coraz więcej… Tak, mili moi, na końcu już prawie jęczałam z wysiłku, powłócząc ledwo kończynami, i to wszystkimi czterema – a wtedy Zagadkowy pokazał mi, przez jaką górę wiedzie szlak. Się załamałam i gdyby nie to, że powrót musiałby się odbywać chyba w nocy, uciekłabym stamtąd czym prędzej. Wejście na Beskid po 12 kawałkach czekolady okazało się jednak bułką z masłem i w ten sposób zaliczyłam mój pierwszy w życiu dwutysięcznik! 2012m n.p.m. konkretnie. Ależ tam były krajobrazy! Jak to na szczycie, tam już mi się gęba szczerzyła z radości, a zwłaszcza z perspektywy rychłej przejażdżki kolejką z pobliskiego Kasprowego.
Zanim wróciliśmy na dobre do domku, przespacerowaliśmy się jeszcze po polu nieopodal, z którego to mieliśmy widok na Zakopane by night oraz na zachód słońca. Coś cudownego…
Kolejnego dnia, spakowani i wymeldowani, zeszliśmy na Krupówki. Tam już tłum swojski, a wśród pokarmów duchowych również strawa dla ciała, m.in. treści: „kura na kiju”, „cycki w warzywak z jabkiym i żurawinom” oraz „nadzioto śtucka kurzo z zielonym ciućpajsym”. Nazwy wzbudziły naszą ogromną i długotrwałą radość, i z takową żegnaliśmy Zakopane, witaliśmy zaś… Kraków Odwiedziłam szaloną ciotkę, Wawel i Kopiec Krakusa, i wreszcie pierwszy raz wypiłam krakowskie piwo! A potem pozostało nam wsiąść do pociągu, nie byle jakiego, bo Wielkopolanina, w którym zajęliśmy cały przedział, i… No i spać
czyli tak , olać zwiedzanie, olać zabytki alkohol mają najlepszy w kraju ? 😉
Grzańca na pewno, ale cytrynówką się nie sugeruj, bo była przywieziona z Katowic 😉
czyli zamiast do Zakopca powinnam jechać do katowic.. spoko tam mam przynajmnej nocleg darmowy zapewniony ;p
Ja też, i to w pakiecie z cytrynówką ;D Chociaż nie jestem pewna, czy chciałabym spędzić w Katowicach wakacje. Chyba jakoś mi aura nie odpowiada ;P
powiedzmy okres jesienny bo jak mgieł pełno to na sląsku rózncy nie widać…;)
Bo już niczego wcale nie widać 😉
Aż nabrałam ochoty na jakąś wyprawę w góry! Co prawda tutaj to nie to samo, ale też swój urok mają. Nosidełko z Kudłaczem na plecy i w drogę ;-))
Ha, a Anielskiemu plecak z jedzeniem i piciem, i ciuszkami, i… Ile waży Kudłata? 😉
grzaniec, cytrynówka, krakowskie piwo.., jeju smaka potrafisz narobić;) ale wypad całkiem całkiem więc kij z pogodą! a tak na marginesie to w Krakowie teraz trendy jest zwiedzać nową hutę trabantem a nie Wawel!!! buziaki słodkie!
Niestety nie starczyłoby nam czasu, bo mieliśmy dość napięty program. Tzn. całe 1,5h przy dwóch piwach na piętrze stateczku przy Wawelu ;D Ale następnym razem czemu nie, a może być zamiast trabanta cinquecento? 😉
a to fakt nie podołalibyście;) a hutę zwiedza się trabantem najprawdziwszym, z taką firmą „crazy cars” czy coś (tacy młodzi nowohuciani ludzie) którzy własnie taką atrakcję zapewniają, przejazd po dzielnicy z opisem, zwiedzanie przykładowego mieszkania wyrwanego z PRL-u, setka wódki plus ogóreczek na zagrychę… polecam!
O, proszę, jak można na PRLu zbijać interesik, haha ;D I dobrze, zamiast wiecznej martyrologii historia potraktowana z przymrużeniem oka, to mi się podoba. W sumie mamy plan z Zagadką przejechać się znowu do Krakowa, tak na kilka dni, żeby troszkę knajpek zwiedzić, bo choć byłam tam tyle razy, to zawsze z rodzicami, no i wiadomo 😉 Mam ochotę trochę u Was poszaleć, hihi, więc może i to się uda, a ile taka przyjemność kosztuje, że się tak po poznańsku na kasie skupię? 😉
Czyli mimo zmęczenia i ‚dołka’ pogodowego, zadowolona i wrażeń pełna..:) I w sumie tak być powinno, plusy zostały wyłowione, a resztą- nieważna:)
Prócz pierwszego dnia pogodowo było świetnie, a teraz widzę, że to był ostatni dzwonek na tego typu wyjazd, bo podobno na Kasprowym już śnieżnie! W obliczu tej informacji chyba nie mogę narzekać 😉
No widzisz, jakie miałaś szczęście:) Ooo, śnieżek, mówisz, jak fajnie…;)
Wolę nie wiedzieć, jak fajnie by się po nim… zjeżdżało 😉
Jakieś wątpliwości masz, że fajnie 😉 Ale generalnie zielony (kolor) lepszy od bieli 😉
No na obrazku może oba fajne, ale dla nóg i reszty zdecydowanie zieleń daje więcej nadziei na dotarcie do celu ;D
No ja nie wiem, bo ten zielony taki dość hipnotyzujący, jak się człowiek zapatrzy, to trudno oczy oderwać.. 😉
Mnie to raczej tam róż hipnotyzował, rośliny po prostu oszalały… Na szczęście rosły głównie niżej, bo potem w takim stanie byłoby mi ciężko podejść bez uszczerbku na zdrowiu 😉 A teraz mi się marzą jesienne Bieszczady…
To one w szaleństwie się zaróżowiają..? 😉 Jesienią na pewno jest tam cudownie!
Na pewno jak każdy szalony patrzą na świat przez różowe okulary 😉 No właśnie, cudownie tam musi być, a co ja mam począć, jak Zagadkowy gardzi wszelkimi górami niższymi od Tatr… Muszę jakąś dywersję wykombinować 😉
A szaleństwo w oczach mają…? 😉 Ale dla Ciebie pewnie się poświęci
Nie, szaleństwo mają w kwiatach 😉 Ewentualnie w oczach owadów, które je zapylają ;D Ech, obawiam się, że w tym roku już żadnego poświęcenia nie będzie – za daleko mieszkamy, auto żebrze o naprawę, a czasu na wielogodzinny dojazd i kilkudniowy pobyt brak, brak, brak… Życie 😉
A w łodygach i listkach? 😉 Nie w tym roku, to w następnym, czyli wszystko przed Wami, też fajna perspektywa:)
Na różowo? No niektóre też, zresztą w ogóle dla mnie rośliny to szalony cud świata, więc co tu dużo mówić 😉 Rety, jak ja tęsknię za swoim zawodem! Hm, w przyszłym roku to chcemy się wypuścić gdzieś dalej, ale, gdzie, to czas pokaże, bo jak niczego innego boję się planowania – a raczej jego (zwykle nieciekawych) efektów 😉
Warto pozgłębiać takie cuda. Ale czasem trzeba zaplanować, a może nie… 😉
No tak, jakieś mgliste plany można robić… Np. że „za rok jedziemy na wakacje” i finito 😉
zazdroszczę! Ja mknę w Bieszczady za tydzien!
To czego zazdrościsz 😉
ja kocham Zakopane, w ogóle kocham góry i dla mnie nie ma piękniejszych miejsc na świecie
Ja lubię różne miejsca, bo każde jest fascynujące w swej inności, ale góry mają dla mnie jakąś taką magię, Tatry mnie zauroczyły, chociaż zawsze bałam się takich groźnie wyglądających skalistych gór… No ale człowiek boi się nieznanego, a ja nigdy wcześniej po Tatrach nie chodziłam. I, co najważniejsze – tam nie było śladu po mojej alergii!!
Aaaa, to tak tam wygląda jak nie ma śniegu! Mam takie samo zdjęcie u siebie jak to nr 1, ale zupełnie białe! ;D
Wiem, widziałam I szczerze nie zazdroszczę, chociaż na pewno było to ciekawe doświadczenie ;D Zresztą gdybym jechała teraz, to pewnie bym podzieliła Twoje spostrzeżenia 😉
Ojej, jak mnie tam dawno nie było… Pięknie! Uwielbiam łazikować po górach. A grzane wino w schronisku – bajka
O tak, zwłaszcza że przyprawione pragnieniem, zwłaszcza rozgrzania się Miałam tam zjeść też zupkę, ale kiedy wpadłam na ten czarowny pomysł, to chłopaki zarządzili ewakuację. Cóż, może kiedyś nadrobię, warto by było wszak obejrzeć Morskie bez tej deszczowej zasłonki…
Nie da się. Byłam nad Morskim okiem dwa razy (i trzeci raz prawie-prawie) i za każdym razem padało! Taki urok… ;))
No nie, czyli jak się zacznie od deszczu, to na wieki? Może klątwa po latach się przedawni? 😉 A co to znaczy, że byłaś prawie? Tak lało, że zawróciłaś? ;D Nie dziwię się, gdyby to był mój trzeci raz, to nawet bym chyba nie ruszyła się w tę stronę 😉
Nie wiem, jak tam Twoje klątwy – moja wygląda na całkiem trwałą. Zawsze na wakacjach mam szczęście do pogody, ale Morskie oko co raz to zalane totalnie. Ale Ty próbuj dalej, próbuj… 😉 A ten niedoszły raz to byliśmy dużą grupą i chyba większością głosów przeszedł „w tył zwrot” w połowie drogi
I Ty byłaś w tej większości czy mniejszości? 😉 Ja na razie też nie wiem, jak z tą klątwą, tylko raz na razie wylazła, ale na razie sobie chyba podaruję sprawdzanie jej trwałości 😉 Swoją drogą chyba bym nie chciała 3 razy w to samo wakacyjne miejsce iść, szkoda czasu…
tak jak rozmawiałyśmy, nie wiem co z tego będzie- http://motylinka.blog.onet.pl/zdjęcia z Zakopca super!motylek
Zobaczymy, ale spróbować nie zaszkodzi Z mojego doświadczenia wynika, że od bloga zawsze idzie coś dobrego, więc… Witamy z powrotem! Dzięki
ciekawe co dobrego przyjdzie do mnie… póki co trwam 😉
Jak to co, blogowicze ;D No i zmarnujesz czas na rozmowy ze mną, hahaha 😉
to, że blogowicze, to jasne 😀 ale może jakieś ukryte przesłanie,coś się zdarzy… cokolwiek! 😉
A właśnie, jak chcesz zabić czas, to jest jedna fajna gierka, poszukam linka w domu, taka geograficzna, wiadomo że w końcu się nudzi, ale na początku ubaw po pachy, a i edukuje nieźle
dobra, biorę 😉 choooooociaż nie powinnam dotykać żadnych gierek, bo dopiero co się od Simów uwolniłam 😉 no ale jak się czegoś nauczę, to czemu nie 😉
Ale to dopiero wieczorkiem Ci podeślę, bo teraz w pracy nie mogę znaleźć, za Chiny nie pamiętam, jak się zwie Haha, ja wolę żadnych gier nawet nie tykać, bo widzę, co ma z nimi Zagadkowy – codziennie się wkurza, że jak spał, to go zabili, okradli, armię wytłukli albo że się kopalnie długo budują… 😉
haha dobre! na szczęście ja tak nie mam. bardziej denerwuje mnie stracony czas, ale co tam. skoro wszystko dla ludzi, to gry też 😉 ach Ty Pracusiu!
A mnie przy grach denerwuje, że czas tak szybko upływa, a nie że stracony, za stracony to ja uważam czas spędzony w pracy 😉 No chyba że odpowiadam tam na komentarze ;D Ale z tą gierką to uważaj, ona tak wciąga, że jak ja obsługiwałam przy tym klientów, to wszystkich spławiałam, hahaha 😉 http://games.dschini.org/username/?next=/game/7/globetrotter/Trzeba po prostu możliwie jak najbliżej trafić w podane miejsce, jest też podane, ile trzeba punktów zdobyć i ile w danej rundzie jest trafień… Dzięki tej grze nauczyłam się np. odróżniać Tanzanię od Tasmanii ;D
oo super, bo ja nie odróżniam 😀
Spoko, jak zobaczysz wszystkie dziwaczne nazwy, to zaczniesz doceniać te miłe i znajome, i wreszcie się ich nauczysz 😉 Mi się po literce „s” kojarzy – Tasmania z Australią, bo mają „s”, a Tanzania z Afryką, bo „s” nie mają 😉 No i jeszcze oczywiście z diabłem tasmańskim, chociaż po nim akurat kontynentu bym nie rozpoznała, ale pamiętam, że to paskudztwo ma tłusty ogon, a w Afryce przecież nie jest tłusto, haha ;D
nie wiem, czy Twoje rozumowanie jest trudne, czy ta gra? 😀
Spróbuj, to się przekonasz Ja się zawsze uczyłam sposobem, i takie rzeczy najlepiej potem pamiętałam
nie no śmieję się 😛 mnie mama też tego nauczyła 😉
Faaaaaaaaajnie miałaś!
Prawda li to ;D