Starzeję się.
Wykombinowałam to, gdy okresowe bruzdki na czole, powstające zwyczajowo podczas malowania rzęs, nie wróciły od razu do stanu sprzed tworzenia makijażu, tylko chwilę zmarudziły na skórze, przyprawiając mnie o kolejne siwe włosy. Zmarszczki. Losie. Jeszcze mi i tego brakowało. Już wcześniej na szyi widziałam, teraz czoło, ciekawe co będzie następne (bo że nie mózg, to pewne, niestety).
Normalnie pierwszy raz w życiu sobie zwizualizowałam, że – o ile oczywiście będę mieć szczęście – kiedyś stanę się stara, policzki mi spłyną jak buldogowi dzięki grawitacji, powieki opadną, ręce upstrzą się siateczką żyłek, wykwitną plamy wątrobowe, cycki uschną niczym rodzynki… Ciężko na sercu na myśl, iż pewnego dnia zacznę zazdrościć urody swoim zdjęciom sprzed lat (jak na razie jeszcze mi się nie zdarzyło, co jest notabene równie frustrujące). I fokle głupio tak mieć świadomość, że każda doba stanowi w zasadzie stratę, z przyszłościowego punktu widzenia…
Dlatego, w ramach zapobiegania zagładzie tudzież złudnego poprawiania sobie nastroju, inicjuję niniejszym noszenie słodkich materiałowych opasek na włosach. Nigdy tego nie robiłam, bo uważałam, że mnie odmładza… A teraz same plusy widzę – nie dość, że jak wyżej, co w obecnej sytuacji zaczyna być efektem mocno pożądanym, to jeszcze JEST WYGODNE.
Mój Boże, co to się z człowiekiem wyrabia na starość.