Kilka desek wpuszczonych w ziemię i wypełnionych skałą. Dookoła wysokie sosny, szeleszczące liście trawy i szum skrzydeł ptaka.
A w środku tego wszystkiego – ja i moja wyobraźnia.
Podstawowe narzędzie – łopatka. Niebieska, nieduża, i mimo że pęknięta, to nie do zastąpienia. Biorę ją w dłoń, leży idealnie, a ja od jednego rzutu oka uzmysławiam sobie, co się dzisiaj będzie działo w piaskownicy.
Przebudujemy dom.
Najpierw jednak trzeba poprzedni twór zmieść z powierzchni. Wyjmuję naręcze drewienek, które kształtowały poprzednie dzieło. Są odpadem z wyrabianych przez dziadka rozmaitych drewnianych kształtów, mebli, wynalazków. Lubię dźwięk piły – zapowiada kolejną dostawę przydatnych kawałków desek. Takie kawałki świetnie posłużą za łóżka, szafy, stoły, a nawet telewizor.
Wyrównuję wszystko ukochaną łopatką. Sklepuję całość, żeby było gładkie jak podłoga. Teraz trzeba się zastanowić, jaki dom ma mieć układ. Czy płaski, czy z rozmaitymi schodami, no i co wtedy zrobić z ewentualną górą, która się usypie przy wykopywaniu dołków. Przypominam sobie, że nie wzięłam wody do wiaderka. Woda to podstawa, z sypkiego piasku niczego się nie da zbudować. W międzyczasie postanawiam, że dom będzie miał dwa uskoki oraz dodatkowo – ogród. Po drodze od kranu penetruję zatem trawnik w poszukiwaniu odpowiednio powyginanych i długich gałązek drzew. Dąb? No ewentualnie, ale najlepsza by była brzoza. Chociaż sosną też nie pogardzę, ładnie zasłania i może nawet robić za przepierzenie wewnątrz mieszkania.
Wracam i zaczynam twórcze szaleństwo. Ręce same pracują, wiedzą dokładnie, w jakich proporcjach wymieszać składniki oraz jak naprawić coś, co odpadło przy okazji wypędzania owadów z terenu budowy. Oczy nie widzą świata, liczy się tylko, gdzie postawić łóżko, żeby zmieścić też szafę, i żeby zostało miejsce na drzwi, i jak rozparcelować elementy ozdobne, takie jak wkopywane w piasek gałęzie, kwiatki, a nawet niby-jabłka, czyli owoce czeremchy… Powoli formuje się niezwykła całość, której dopełnią jeszcze lampy zbudowane z patyczków i nabitych na nie szyszek sosny. Niestety jest świeżo po deszczu i szyszki są zamknięte, trzeba poczekać, aż wyschną i się otworzą.
Prawda, zapomniałam, mogłam basen zrobić… Wyłożyć dno folią, brzeg zamaskować roślinami i nalać nieco wody…
Ale, ale…! Przecież ktoś musi zajmować ten dom! Bo po co go budować, gdy nie będzie w nim mieszkańców? Biegiem na ogródek w poszukiwaniu kandydatów! Nie, nie będą to oswojone zwierzątka, tylko… trawy. Tak, tak – da się z nich stworzyć fantastyczne lalki. Suknia ze szmaragdów, zawiązana w pasie źdźbłem, włosy w zależności od momentu wyjęcia z ziemi – ciemne lub jasne, a gdy się je zmoczy i poskręca, to po wyschnięciu zostaną loki… Nawet kapelusz udaje się cudnie – ze średniej wielkości liścia babki pospolitej, przedziurawionego w środku. Można dołożyć kwiatki i tak powstaje elegantka. Facetowi zaś wiążemy pasek i nogi w kilku miejscach, a włosy skracamy. Voila!
W ten oto sposób buduje się cała armia ludzików z własnym lokum. Chyba dobrze, że tak późno dostałam pierwszą Barbie, nie wspominając o komputerze…