W moim życiu cyklicznie co roku rozgrywa się podobna scenka rodzajowa. Scenka, która dostarcza sprzecznych, acz na ogół (wychwalajmy Pana!) równoważących się wrażeń – trochę pozytywnych, trochę negatywnych. Czyli z wizytą duszpasterską wpada ksiądz i ministranci w liczbie dwóch. O ministrantach potem, ale nie zapominajmy o nich, bo odgrywają kluczową rolę in plus. Na pierwszy zaś ogień piekielny pójdzie ksiądz.
Zacznijmy od tego, że wczoraj miał się zjawić o 20-20:30, a przyszedł godzinę później, kiedy to kiszki mi już marsza grały. Z miejsca zatem dostał minusa. Dalej zadał mi pytanie, czy z racji studiów nie miałam aby czasem próby wiary. Po głębokim namyśle odparłam, że nie. Niestety głębia owa księdza nie przekonała i sondował dalej – czy nie nasuwają mi się jakieś pytania odnośnie wiary, jakieś problemy… Widząc, że człek się rozpędza, odpaliłam szybko, iż próbę wiary miałam w liceum, a teraz rzecz jest już ugruntowana. Dyplomatką powinnam zostać W końcu nie powiedziałam nieprawdy, wszak w Boga wierzę, a on tylko o wiarę pytał, nie o wyznawaną religię 😉 Taka to ze mnie cwana małpa.
Więcej księżych grzechów nie pamiętam i ogólnie oceniam go na stopień obojętny, ponieważ dla równowagi nie zdumiał się, że mam 23 lata. Poprzednicy zwykle pierwsze, co robili, to dawali upust refleksji, jakobym wyglądała na co najwyżej mało zaawansowane gimnazjum. Doprowadzało mnie to do furii, którą tłumiłam w sobie, to zaś jest niezdrowe, zatem oni zdecydowanie nie wzbudzali we mnie czułości. Teraz wybił mi się na pierwszy plan spory w tej dziedzinie postęp, stąd taka ocena, a nie inna. Aha, i nie zadał pytania tabu, które też w poprzednich latach padało nagminnie, mianowicie o mą zamgloną przyszłość. Nie no, zdecydowanie było ok!
I podziwiał żółwia… Hm, coś zbyt entuzjastyczna ta notka się zrobiła…
Nawiasem mówiąc jest jedna sprawa, która zdecydowanie przemawia na korzyść takich wizyt – czyli że wtedy wiem na pewno, iż sąsiedzi nie będą głośno. Bo jako wzorowa rodzina zawsze przyjmują księdza z otwartymi ramionami i, co najważniejsze, kulturalnie 😀
I tu, żeby dosłodzić na amen, dorzucam jeszcze tych ministrantów. A raczej pytanie – jak to się u licha dzieje, że co ministrant, to większy antytalent muzyczny? Słuchanie Ich Troje i Mandaryny razem wziętych to fraszka przy tych zawodzeniach! No dobra, energiczne to to jest, ale niestety każde na inną nutę, no dla mnie najprawdziwsza tragedia, gdyż zwyczajnie nie mogę przy tym utrzymać powagi, a przecież nie wypada się śmiać… Boleeesneeee! W dodatku dzisiaj jeden z chłopców zareklamował się przed występem tymi słowy: „Damy z siebie wszystko!”… Wolę nie wiedzieć, co oznacza „nic”…
I tak co roku. Tak jak to piszę, to mi się wydaje całkiem zabawne, ale z drugiej strony z niewiadomych przyczyn (no bo bilans jak widać wychodzi jednak dodatni) nie cierpię tej głupiej kolędy! Raz nawet zwiałam 😉 Aż się dziwię, że rodzice się nie wkurzali… Wtedy się trzeba było pytać o próbę wiary, a nie teraz, gdy jest już za późno ;P
PS.1: Czy skoro w obecności lekarza wszystko jest zdrowe, to w obecności księdza – wszystko święte? Pytam, bo zapomnieliśmy, że nie mamy wody święconej i zostaliśmy pokropieni taką prosto z kranu…
PS.2: U siostry też był ksiądz. Podobno gdy czytał kawałek z Biblii, moja siostrzeniczka przegadała go swoją nieskrępowaną paplaniną. Od małego zbuntowana, moja krew! ;D