Nie wiem, czy to teraz mi się coś poprzestawiało w główce, czy już wcześniej czułam rozdrażnienie, tylko jeszcze miałam lek na całe zło i mi wisiało; dość, że nadchodzi widmo swoistej klęski nieurodzaju, bo akurat masochizm mi minął bezpowrotnie.
Ile można gadać o chlaniu? Dotychczas sądziłam, że możliwości są ograniczone. Jednak nie są. Albo i są, ale przecież zawsze można powtarzać w kółko te same opowieści.
Ok, ja też napisałam tutaj parę historyjek polibacyjnych. Tyle że to tylko smaczek, w dodatku w ilościach śladowych. A moi znajomi…
Mam dość spotykania się z ludźmi, z którymi chciałabym pogadać o rozmaitych rzeczach (bo ogólnie ich lubię i wiem, że jak chcą, to potrafią), a przy których każdy temat schodzi ostatecznie na alkohol. Owszem, anegdotki są śmieszne, ale, jak wszystko w nadmiarze, szybko się nudzą. Poza tym przy okazji takich rozmów czuję się, jakbym była jakaś ułomna i nie nadawała się do życia w społeczeństwie, ponieważ nie mam w tej kwestii zbyt wiele do powiedzenia i na ogół milczę, co nigdy nie jest mile widziane.
Dlaczego procentowe przeboje są dla niektórych ludzi numerem 1 na liście każdego towarzyskiego spotkania? I czemu w dodatku wszyscy uznają, że to w dobrym tonie?
A potem wpiera mi jeden z drugim, że nie ma CZASU na np. czytanie książek. Wcale się, kurna, nie dziwię, też bym nie miała, leżąc niemal codziennie z głową w kiblu. Obligatoryjnie.
Uch!