Nie magnesy, a ułamki

Podobno przeciwieństwa się przyciągają.

Niniejszym stwierdzam, że jak dla mnie to bzdura.

Ujmę to tak: różnice oczywiście nie dyskwalifikują nikogo; mogę się przyjaźnić z kimś o odmiennych poglądach, od muzyki począwszy, na religii kończąc. Ale są sprawy, w których zbieżność upodobań to wymóg absolutny.
Każdy człowiek za owe sprawy ma zapewne co innego, w zależności od tego, czego oczekuje od życia i innych ludzi, co jest dla niego ważne, a co ważniejsze itd. Siłą rzeczy zatem rozpatrzę tylko przypadek własny:

Na praktykach poznałam pewną dziewczynę. Na pierwszy rzut oka – blachara (staram się nie oceniać po pozorach, ale to jakoś samo mimo woli się przyplątuje). Pierwsza rozmowa – dowiaduję się, że laska lubi techno, dyskoteki i generalnie w sferze kulturalnej zupełnie nie mój typ. I co się okazuje? Że gadamy ze sobą jak nakręcone, bez ustanku, jedna przez drugą, wybuchając co chwilę śmiechem i doskonale się rozumiejąc.

Przykład drugi, z kolei odwrotny: jeden mój kolega lubi tę samą muzykę, co ja, te same filmy, ba! te same wiersze (o co już naprawdę niezwykle trudno, ponieważ poezją niespecjalnie się interesuję). Kocha przyrodę, ma podobne marzenia, z wyglądu też cacy. No fokle ideał. Jak to się ma do przeciwieństw? Otóż tak, że doprawdy nie wiem jakim cudem, ale go nie znoszę. To, co mnie bawi, jego odrzuca, i odwrotnie. Mierzi mnie normalnie całą swoją osobą. Nie ma między nami rozmowy, która by się nie skończyła kłótnią lub choćby jakąś nieprzyjemnością.

Wynika mi z tego, iż to głównie poczucie humoru i poglądy ogólnożyciowe muszą być podobne, aby się z kimś dobrze czuć.
Tylko… zdaję sobie sprawę, że moja teoria ma zbyt wiele niewiadomych, trudno bowiem określić, jakimi właściwie się posługuję kryteriami. Upraszczając więc sprawę:

Uważam, że (liczne) przeciwieństwa bardziej komplikują niż umilają jakiekolwiek relacje międzyludzkie. Innymi słowy łatwiej się dogadać z kimś do nas podobnym niż z niepodobnym. Osobiście wolałabym spotykać się czy żyć pod jednym dachem z człowiekiem, który by wiedział, o czym mówię, czyli miał podobne gusta i doświadczenia, z kim mogłabym się szczerze pośmiać i pozachwycać, i wreszcie do kogo czułabym sympatię nawet podczas kłótni.
Dla mnie teoria przyciągania „plus-minus” to raczej nieudolna próba pocieszenia, gdy się szuka kogoś fajnego, a znajduje nieco mniej fajnego. …Że niby takie uzupełnienie? Brakujących elementów nie wypełni się drugą osobą; trzeba je znaleźć w sobie.

Podsumuję zatem krótko:

Aby ułamki się dodały, musi być wspólny mianownik.
Magnesy zostawmy fizyce.
_____

PS. Matematyka chyba faktycznie jest królową nauk 😉

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

12 odpowiedzi na „Nie magnesy, a ułamki

  1. ~małarurka pisze:

    Hmmm właściwie to nigdy nie zwracałam uwagi czy mój partner jest bardziej podobny do mnie czy różny. Ale podejrzewam, że z kimś podobnym do siebie, pod względem charakteru, długo bym nie wytrzymała. Ja chyba wolę kogoś o innych poglądach i zainteresowaniach. Wydaje mi się to ciekawsze i można się od tej osoby czegoś nauczyć. To chyba zależy od ludzi; jedni wolą tak inni siak. Najważniejsze, żeby przy tej osobie czuć się dobrze i swobodnie. Pozdrawiam niedzielnie

    • ~anuśśś pisze:

      gdyby Mój miał charakter podobny do mnie pewnie już bysmy sie pozabijali;) tymczasem ja jestem furiat, on stoicki spokój, dopełniamy się;) poczucie humoru mamy podobne, muzyczka ta sama, poglądy też, co jeszcze…? ogół się zgadza, mam za to różne pasje i tolerujemy swoje wariactwa… hmm… no właśnie to jest dowód na co? wspólny mianownik to ja i on, pozwala zmierzyć się z życiem razem, ale różnice potrzebne są do tego by zachować siebie…może to śmieszne ale ludzi oceniam po ich poczuciu humoru, jakby nie było świadczy też o inteligencji;) i dystansie do samego siebie… pozdr;)

      • ~Czerwona pisze:

        No właśnie, dla mnie to też jest wyznacznik. To nie przeciwieństwa się przyciągają, tylko po prostu ludzie chcą lub nie chcą ze sobą przebywać, z różnych względów. Ja też bym nie chciała w związku swojego odbicia w lustrze. Chodzi o to, że są takie sprawy, gdzie tych różnic nie toleruję. Pozdrawiam :)

    • ~Czerwona pisze:

      Wspomniałam, że dla każdego te dopuszczalne różnice są… różne 😉 Szczerze wątpię, żebyście mogli ze sobą wytrzymać, nie mając jakiegoś wspólnego podłoża. A czym jest owo podłoże, to już indywidualna sprawa każdego człowieka, ja napisałam w swoim imieniu :)

  2. ~Lady Q pisze:

    to nie tak. Kazdy czlowiek musi miec wlasny swiat, wlasne zainteresowania i pasje. A od charakteru bedzie zalezal jego kontakt z innymi. I mysle ze wlasnie charaktery i osobowosc sprawiają ze się kogos lubi, kocha, bądz nie. A zainteresowania ze są rozne to nawet lepiej. przynajmniej si.ę nie slyszy, ze ktos si.ę nudzi albo nie ma co robic;))

    • ~Czerwona pisze:

      Obaliłam przecież teorię o tym, że zainteresowania muszą być podobne. Po prostu coś musimy mieć wspólnego, takie szeroko pojęte patrzenie na świat, aby się zwyczajnie dogadać.

  3. ~w-i-a-r-a pisze:

    zawsze wiedziałam, że podobieństwa się przyciągają! :)

  4. ~ivon pisze:

    Jestem pod wrażeniem.. samo sedno sprawy.. przede wszystkim poczucie humoru i podobny sposób myślenia. Nie wytrzymałabym z kimś kto nie rozumie o czym mówię :-) Dodałabym jeszcze odrobinę tolerancji na wady obu stron.. 😉

    • ~Czerwona pisze:

      Tak, tolerancja też jest ważna, chociaż nad niektórymi wadami można troszkę popracować 😉 Grunt, żeby to robić z szacunkiem i delikatnością. Jak ludzie się rozumieją, to nawet takie rzeczy nie postawią między nimi muru (chyba ;)). Pozdrawiam!

Odpowiedz na „~małarurkaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *